Wyszłam prędko z sali, mocno trzaskając drzwiami. Łzy,
jedna za drugą, zaczęły spływać po moich policzkach. Szłam szybkim
krokiem przez korytarze, byle znaleźć się na zewnątrz i móc pojechać do
domu. Jednak nadzieja matką głupich. Przy drzwiach wyjściowych, mocno
odbiłam się o czyjeś silne ciało. Z pewnością był to chłopak, gdyż mocno
złapał mnie w pasie, bym nie upadła. Miałam ochotę nawrzeszczeć na
owego osobnika, ale z moich ust wydobyło się tylko żałosne jęknięcie.
- Virginia? - spytał, znany mi głos. Podniosłam lekko głowę i spojrzałam w brązowe tęczówki Scotta. Chłopak wyglądał na nieco przerażonego. Co mu się dziwić? Makijaż pewnie miałam rozmazany i ten żałosny wyraz twarzy, spowodowany kłótnią z Ryanem. - Co się stało?
- Zapytaj się tego idioty! - warknęłam, wyrywając się z jego uścisku. Chciałam go wyminąć, jednak na to mi nie pozwolił. - Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- Nie wygłupiaj się. - powiedział spokojnie, łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc na zewnątrz. Wyrywałam się jak mogłam, ale niewiele to pomogło. Scott pociągnął mnie na jakąś ławkę, sam usiadł koło mnie. - No, teraz mi opowiedz, co się stało?
- Nie mam zamiaru z tobą gadać. Idź do diabła razem z tym dupkiem. - warknęłam, chcąc wstać, ale Manson mi na to nie pozwolił. - Uparty kretyn. - mruknęłam pod nosem. Otarłam łzy z policzków wierzchem ręki i spojrzałam na chłopaka. - Chcesz wiedzieć co się stało? - spytałam, niespotykanym u mnie, donośnym głosem. To wszystko przez to zdenerwowanie, tą pieprzoną awanturą. Chłopak skinął delikatnie głową. - Otóż twój idiotyczny koleżka, wydarł się na mnie, bo go obudziłam! Rozumiesz?! Zrobił mi taką awanturę, jak nigdy i wygonił z sali! - krzyknęłam. - Miałam wrażenie, że zaraz jakimś cudem się podniesie i mnie uderzy! - oczy Scotta wyglądały jak dwa krążki hokejowe. Widać, nie mógł w to uwierzyć. - A to wszystko dlatego, że go obudziłam! Niewdzięczny dupek! - zaklęłam. Nie wiem czemu tak reagowałam. Mogłam przecież się tym nie przejąć, jak każdy normalny człowiek, ale nie ja. Ja musiałam się poryczeć, a potem wściec jak głupia. Jedyne na co teraz miałam ochotę, to cisza i spokój. Z dala od tego miejsca, od ludzi związanych z Ryanem. Przeklęty błazen.
- Przepraszam Cię za niego. - ledwo wydukał, a ja spojrzałam na niego jak na wariata.
- Co? Czemu Ty mnie przepraszasz? Nie masz przecież za co.. - odparłam zdezorientowana.
- On jest idiotą. Odsuwa Cię od siebie, bo nie jesteś mu do końca obojętna. - powiedział spokojnie, patrząc gdzieś w dal. Nie jestem mu obojętna? Ciekawie traktuje osoby, na których mu zależy. Prychnęłam. - Nie zaprzeczajmy, że tak nie jest. Przepraszam Cię za niego, bo on sam tego nie zrobi, a wiem jak się dla niego poświęciłaś. Siedziałaś przy nim całą noc, martwiłaś się o niego.. on to docenia, uwierz mi, tylko nie umie tego okazać jak należy. - westchnął. Czy ja naprawdę siedzę na tej ławce ze Scottem Mansonem? Czy to jakieś żarty? Wiem, że on umie być czuły, ale jedynie względem przyjaciela, czy Niny. Mnie nie bardzo, chyba, że tak jak ostatnio, gdy chce mi się odwdzięczyć. Nie rozumiem jego, tak samo jak nie rozumiem Ryana. - Wiesz ile chłopaków z naszej paczki przyszło tu, oprócz mnie? - spytał, a ja pokręciłam przecząco głową. - Żaden. A ty tak. Nie musiałaś tego robić, ale to zrobiłaś. Nie mów, że z dobrego serca, bo wiem, że to nie prawda. Przyszłaś tu, bo Ci na nim zależy.
- Tak, zależy, ale nie tak jak myślisz. - odparłam, choć czułam coś dziwnego w środku. - Wiem, że nie ma zbyt wiele osób na które Ryan może liczyć. Chciałam mu pomóc, starałam się, ale on odrzuca moją pomocna dłoń. Dobrze, jeśli tego właśnie chce, to dam mu spokój. Zapomnę o tym, że w ogóle go znam. - powiedziałam pewna swego. Scott spojrzał na mnie z przestrachem w oczach. - Nie martw się. Dalej będę pomagać Ci z Niną. Nawet będę mogła z nim współpracować, ale nie będę go traktować jak znajomego. Już więcej tego nie zrobię. On jest dla mnie obcy.. nie znam tego człowieka. Myliłam się co do niego, w nim nie ma dobra, Scott. - spojrzałam gdzieś na swoje buty. - Mu na nikim nie zależy, a już z pewnością nie na mnie. On się nie zmieni, pogódź się z tym. - posłałam mu delikatny uśmiech. Wstałam i poklepałam go po ramieniu. - Idź do niego, może Ciebie nie wyrzuci. - odparłam i ruszyłam przed siebie.
- Virginia? - spytał, znany mi głos. Podniosłam lekko głowę i spojrzałam w brązowe tęczówki Scotta. Chłopak wyglądał na nieco przerażonego. Co mu się dziwić? Makijaż pewnie miałam rozmazany i ten żałosny wyraz twarzy, spowodowany kłótnią z Ryanem. - Co się stało?
- Zapytaj się tego idioty! - warknęłam, wyrywając się z jego uścisku. Chciałam go wyminąć, jednak na to mi nie pozwolił. - Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- Nie wygłupiaj się. - powiedział spokojnie, łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc na zewnątrz. Wyrywałam się jak mogłam, ale niewiele to pomogło. Scott pociągnął mnie na jakąś ławkę, sam usiadł koło mnie. - No, teraz mi opowiedz, co się stało?
- Nie mam zamiaru z tobą gadać. Idź do diabła razem z tym dupkiem. - warknęłam, chcąc wstać, ale Manson mi na to nie pozwolił. - Uparty kretyn. - mruknęłam pod nosem. Otarłam łzy z policzków wierzchem ręki i spojrzałam na chłopaka. - Chcesz wiedzieć co się stało? - spytałam, niespotykanym u mnie, donośnym głosem. To wszystko przez to zdenerwowanie, tą pieprzoną awanturą. Chłopak skinął delikatnie głową. - Otóż twój idiotyczny koleżka, wydarł się na mnie, bo go obudziłam! Rozumiesz?! Zrobił mi taką awanturę, jak nigdy i wygonił z sali! - krzyknęłam. - Miałam wrażenie, że zaraz jakimś cudem się podniesie i mnie uderzy! - oczy Scotta wyglądały jak dwa krążki hokejowe. Widać, nie mógł w to uwierzyć. - A to wszystko dlatego, że go obudziłam! Niewdzięczny dupek! - zaklęłam. Nie wiem czemu tak reagowałam. Mogłam przecież się tym nie przejąć, jak każdy normalny człowiek, ale nie ja. Ja musiałam się poryczeć, a potem wściec jak głupia. Jedyne na co teraz miałam ochotę, to cisza i spokój. Z dala od tego miejsca, od ludzi związanych z Ryanem. Przeklęty błazen.
- Przepraszam Cię za niego. - ledwo wydukał, a ja spojrzałam na niego jak na wariata.
- Co? Czemu Ty mnie przepraszasz? Nie masz przecież za co.. - odparłam zdezorientowana.
- On jest idiotą. Odsuwa Cię od siebie, bo nie jesteś mu do końca obojętna. - powiedział spokojnie, patrząc gdzieś w dal. Nie jestem mu obojętna? Ciekawie traktuje osoby, na których mu zależy. Prychnęłam. - Nie zaprzeczajmy, że tak nie jest. Przepraszam Cię za niego, bo on sam tego nie zrobi, a wiem jak się dla niego poświęciłaś. Siedziałaś przy nim całą noc, martwiłaś się o niego.. on to docenia, uwierz mi, tylko nie umie tego okazać jak należy. - westchnął. Czy ja naprawdę siedzę na tej ławce ze Scottem Mansonem? Czy to jakieś żarty? Wiem, że on umie być czuły, ale jedynie względem przyjaciela, czy Niny. Mnie nie bardzo, chyba, że tak jak ostatnio, gdy chce mi się odwdzięczyć. Nie rozumiem jego, tak samo jak nie rozumiem Ryana. - Wiesz ile chłopaków z naszej paczki przyszło tu, oprócz mnie? - spytał, a ja pokręciłam przecząco głową. - Żaden. A ty tak. Nie musiałaś tego robić, ale to zrobiłaś. Nie mów, że z dobrego serca, bo wiem, że to nie prawda. Przyszłaś tu, bo Ci na nim zależy.
- Tak, zależy, ale nie tak jak myślisz. - odparłam, choć czułam coś dziwnego w środku. - Wiem, że nie ma zbyt wiele osób na które Ryan może liczyć. Chciałam mu pomóc, starałam się, ale on odrzuca moją pomocna dłoń. Dobrze, jeśli tego właśnie chce, to dam mu spokój. Zapomnę o tym, że w ogóle go znam. - powiedziałam pewna swego. Scott spojrzał na mnie z przestrachem w oczach. - Nie martw się. Dalej będę pomagać Ci z Niną. Nawet będę mogła z nim współpracować, ale nie będę go traktować jak znajomego. Już więcej tego nie zrobię. On jest dla mnie obcy.. nie znam tego człowieka. Myliłam się co do niego, w nim nie ma dobra, Scott. - spojrzałam gdzieś na swoje buty. - Mu na nikim nie zależy, a już z pewnością nie na mnie. On się nie zmieni, pogódź się z tym. - posłałam mu delikatny uśmiech. Wstałam i poklepałam go po ramieniu. - Idź do niego, może Ciebie nie wyrzuci. - odparłam i ruszyłam przed siebie.
Siarczyste przekleństwo wydobyło się z moich ust. Gdy już dochodziłam
na przystanek, autobus którym miałam pojechać do domu, najzwyczajniej w
świecie mi uciekł. Biegłam chwilę z głupią nadzieją, że może zdążę,
jednak nie udało mi się. Co się dziwić? Taki dziś dzień. I przez to
wszystko szłam teraz chodnikiem, w te niedzielne popołudnie i jak na
złość zaczął padać deszcz. Czułam jak na moim ciele nie zostaje ani
jedno suche miejsce. Było mi zimno, a moje ubrania przylepiły się do
mojego ciała, jak kosmki włosów do czoła i całej twarzy. Przeklęłam
ponowie. Nigdy tego nie robię, ale ten dzień jest dosłownie
beznadziejny. Szłam dalej przed siebie, czując, że jeśli jeszcze ktoś mi
się narazi, to go skrzywdzę własnoręcznie. Nie tak miał ten dzień
wyglądać. Miał być miły i pogodny. Miałam odwiedzić tego idiotę, a potem
udać się do Niny, która do mnie zadzwoniła i powiedziała, że musimy
odwołać spotkanie, bo musi coś załatwić. Teraz musiałam iść do domu w
tej ulewie przez jeszcze około pół godziny. Cudownie.. Nagle ktoś na
mnie zatrąbił. Już miałam zamiar krzyknąć, na tego kretyna, jednak moim
oczom ukazał się wóz Davida i sam zainteresowany w środku, ze zmartwioną
miną.
- Wskakuj, szybko! - zawołał, otwierając mi drzwi od środka. Bez zastanowienia wsiadłam do jego samochodu. Jest jeszcze cień nadziei, że ten dzień nie jest katastrofą.
- Zmoczę Ci auto. - powiedziałam, czując, że nadużywam jego dobroci.
- Nie przejmuj się. Ważne, żebyś się nie przeziębiła. - uśmiechnął się, czego nie potrafiłam nie odwzajemnić. - Odwiozę Cię do domu. - powiedział i ruszył przed siebie. Długo nam to nie zajęło, gdyż ulice były dość puste, a David pruł szybko przez ten deszcz, by tylko znaleźć się w domowym zaciszu. Też tylko o tym marzyłam.
- Dziękuje za pomoc. - powiedziałam, wysiadając. Brunet uśmiechnął się, a ja przebiegłam przez ścieżkę do domu i stanęłam na ganku. Sięgnęłam do kieszeni spodni, jednak nie znalazłam tam mojego klucza. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie, jednak nigdzie nie było śladu po zgubie. Obróciłam się za siebie, auto Davida dalej tam stało, a chłopak miał zdziwioną minę. Podbiegłam do niego, z powrotem wsiadając.
- Co jest? - spytał.
- Nie zostawiłam tu kluczy? - zignorowałam jego pytanie i zaczęłam się rozglądać. Oboje szukaliśmy mojej zguby, jednak na marne. Osunęłam się załamana na siedzeniu. - Ojciec mnie zabije. - jęknęłam. - Ten dzień to jedna wielka pomyłka. - mówiłam sama do siebie i nagle dostałam olśnienia. Jęknęłam jeszcze głośniej i jeszcze żałośniej.
- O co chodzi?
- Klucze zostawiłam w szpitalu. - odparłam załamana. Dokładnie teraz pamiętam, że jak wchodziłam do sali to mi wypadły z kieszeni, więc położyłam je na stolik. Nie myślałam, że będę musiała się stamtąd tak szybko zbierać.
- Spokojnie, mogę cię tam zawieść. - powiedział, posyłając mi promienny uśmiech.
- Nie. Nie chcę tam wracać. - odparłam.
- W takim razie jedziemy do mnie. - rzucił i nim zdążyłam zaprotestować, odpalił silnik i ruszył przed siebie.
- Wskakuj, szybko! - zawołał, otwierając mi drzwi od środka. Bez zastanowienia wsiadłam do jego samochodu. Jest jeszcze cień nadziei, że ten dzień nie jest katastrofą.
- Zmoczę Ci auto. - powiedziałam, czując, że nadużywam jego dobroci.
- Nie przejmuj się. Ważne, żebyś się nie przeziębiła. - uśmiechnął się, czego nie potrafiłam nie odwzajemnić. - Odwiozę Cię do domu. - powiedział i ruszył przed siebie. Długo nam to nie zajęło, gdyż ulice były dość puste, a David pruł szybko przez ten deszcz, by tylko znaleźć się w domowym zaciszu. Też tylko o tym marzyłam.
- Dziękuje za pomoc. - powiedziałam, wysiadając. Brunet uśmiechnął się, a ja przebiegłam przez ścieżkę do domu i stanęłam na ganku. Sięgnęłam do kieszeni spodni, jednak nie znalazłam tam mojego klucza. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie, jednak nigdzie nie było śladu po zgubie. Obróciłam się za siebie, auto Davida dalej tam stało, a chłopak miał zdziwioną minę. Podbiegłam do niego, z powrotem wsiadając.
- Co jest? - spytał.
- Nie zostawiłam tu kluczy? - zignorowałam jego pytanie i zaczęłam się rozglądać. Oboje szukaliśmy mojej zguby, jednak na marne. Osunęłam się załamana na siedzeniu. - Ojciec mnie zabije. - jęknęłam. - Ten dzień to jedna wielka pomyłka. - mówiłam sama do siebie i nagle dostałam olśnienia. Jęknęłam jeszcze głośniej i jeszcze żałośniej.
- O co chodzi?
- Klucze zostawiłam w szpitalu. - odparłam załamana. Dokładnie teraz pamiętam, że jak wchodziłam do sali to mi wypadły z kieszeni, więc położyłam je na stolik. Nie myślałam, że będę musiała się stamtąd tak szybko zbierać.
- Spokojnie, mogę cię tam zawieść. - powiedział, posyłając mi promienny uśmiech.
- Nie. Nie chcę tam wracać. - odparłam.
- W takim razie jedziemy do mnie. - rzucił i nim zdążyłam zaprotestować, odpalił silnik i ruszył przed siebie.
Weszliśmy do domu państwa Levington, a ciepłe powietrze buchnęło w
nasze twarze. Moje ciało przeszła gęsia skóra. David rzucił do koszyka
na stoliku, klucze do auta i domu. Oboje ściągnęliśmy buty i skarpetki,
żeby założyć ciepłe kapcie. Brunet skierował się na schody, a ja
nieśmiele ruszyłam za nim. Podeszliśmy do drzwi pokoju Niny, bo jak
stwierdził David, najlepiej będzie pożyczyć jakieś ubrania, żebym się
nie przeziębiła. Uznałam to za dobry pomysł, a Czarna nie powinna się
gniewać. W końcu się przyjaźnimy.
David złapał za klamkę i pchnął
drzwi, jednak te nie ustąpiły. Spojrzałam na niego z lekkim
przestrachem. Chłopak mordował się z drzwiami, jednak za nic nie chciały
się otworzyć.
- Cholerna smarkula. Myśli, że nie mam nic lepszego do roboty, tylko grzebanie w jej pokoju. - mruknął pod nosem.
- No to mamy problem. - westchnęłam.
-
Gdzie tam problem. - machnął ręką, po czym wszedł do swojego pokoju.
Stałam na korytarzu, wpatrując się w otwarte drzwi. Nie wiem ile minęło,
ale po chwili z pokoju wyłoniła się brązowa czupryna chłopaka. - Czemu
tak stoisz? No, chodź. - uśmiechnął się i znowu zniknął. Co może mnie
spotkać w pokoju chłopaka? Mężczyzny raczej. Czego mam się spodziewać?
Cholera, to tylko pokój! Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Rozejrzałam się po pokoju i nieźle się zdziwiłam. Myślałam raczej, że
będzie tu panował bałagan, na ścianach będą wisiały gołe panny, a w
kątach będą leżeć dość dziwne, interesujące chłopaków przedmioty. Jednak
myliłam się. Ściany, były ciemno brązowe, a na nich wisiały, o dziwo,
plakaty różnych znanych i przeze mnie lubianych zespołów. W kącie leżała
gitara elektryczna, a zarówno podłoga, łóżko jak i reszta mebli, były
czyste. Stałam jak wryta i rozglądałam się dookoła. - Co?
- Jak tu..
czysto i.. ładnie. - wydukałam. Chłopak zaśmiał się, grzebiąc w szafie,
czego wcześniej nie zauważyłam. Ubrania leżały poukładane na półkach, a
inne wisiały na wieszakach.
- Nie tego się spodziewałaś, co? -
uśmiechnął się do mnie, unosząc jedną brew do góry. - Wiesz, to, że
jestem chłopakiem, nie znaczy, że muszę być brudasem, czy coś.
- Ale ja wcale nie myślę, że jesteś brudasem. - zaprotestowałam szybko.
-
Źle to ująłem. - odparł. Nagle ni to z gruchy, ni z pietruchy, David
ściągnął z siebie przemoczony T-shirt i rzucił go na ziemie. Myślałam,
że oczy wylecą mi z orbit na widok jego nagiego ciała. Wzrokiem
jeździłam po jego umięśnionej klatce piersiowej, wyrzeźbionym brzuchu i
plecach. Nagle uderzyła we mnie fala ogromnego gorąca. Chłopak zerknął
na mnie ukradkiem i uśmiechnął się zawadiacko. Odwróciłam speszona
wzrok, nieźle się rumieniąc. Boże, co za porażka. Teraz pewnie wyglądam
jak dorodny burak. Usłyszałam jego cichy chichot, a zaraz potem David
wciągnął na siebie suchą koszulkę. Co dziwne, nie ucieszyło mnie to
wcale. Ba! Wolałam oglądać go nagiego, mimo, że robiło mi się od tego
cholernie gorąco. Wariuje.. Nagle chłopak spuścił na dół spodnie.
- Wow. - pisnęłam i odwróciłam się do niego tyłem. - Może wyjdę? - spytałam.
-
Nie wygłupiaj się. - odparł i zaczął grzebać w szafie. Po chwili
poczułam jak staje za mną, a obok mnie trzyma rękę z jakimś ciuchami.
Wzięłam je od niego, w ogóle się nie odwracając. - Tam jest łazienka. -
powiedział ściszonym głosem, wskazując coś nad moim ramieniem.
Faktycznie, dosłownie przede mną, były drzwi.
- Dzięki. -
wybełkotałam i ruszyłam jak strzała przed siebie. Wzięłam kilka szybkich
oddechów. Zwariuje. Obejrzałam dokładnie to co dal mi David. Biały
T-shirt i jakieś długie, czarne dresy. Bez zastanowienia zaczęłam się
rozbierać i wkładać ubrania chłopaka. Wsunęłam na siebie jego spodnie, a
gdy tylko je puściłam, spadły na ziemie. Zaśmiałam się, powtarzając to
kilka razy. Zrezygnowana, ściągnęłam dolną część garderoby. W sumie i
tak koszulka sięgała mi prawie do połowy uda. Nagle usłyszałam pukanie.
- Zaczynam się martwić, bo długo tam siedzisz. - powiedział brunet. - Mogę wejść?
-
Tak! - zawołałam. Chłopak otworzył drzwi i wszedł do środka. Stanął
jednak w miejscu, gdy tylko mnie zobaczył. Zlustrował mnie dokładnie
wzrokiem, w ogóle się nie śpiesząc. Czułam jakby każdy kawałek mojego
ciała płonął razem z jego wzrokiem. Jednak był to przyjemny ogień.
Spuściłam głowę, czując jak krew dopływa mi do policzków.
- Wow.
Powinienem częściej brać cię na deszcz. - mruknął. Podniosłam głowę, a
on posłał mi zalotny uśmieszek. Poczerwieniałam jeszcze bardziej. O
losie.. David wziął moje mokre ciuchy i powiesił by się suszyły. Po czym
zaprosił mnie na ciepłą herbatę. Rzucił swoje dresy na łóżko, po czym
oboje zeszliśmy na dół. Usiadłam na kanapie w salonie, a mój towarzysz
poszedł parzyć nam napój. Za pozwoleniem chłopaka, włączyłam telewizor i
pogłośniłam, widząc teledysk mojej ulubionej piosenki. Po chwili do
pokoju wszedł David, razem z naszymi herbatami. Podał mi szklankę, a ja
poczułam przyjemne ciepło. Uśmiechnęłam się biorąc łyk napoju.
Siedzieliśmy
i długo gadaliśmy. Czułam się świetnie w jego towarzystwie. Cały
dzisiejszy dzień zmienił się w świetny. Jakby nie patrzeć, gdyby nie
kłótnia nie wyszłabym z tego cholernego szpitala, nie uciekłby mi
autobus, nie zmokłabym i David by mnie nie zabrał. Nie siedziałabym tu
teraz w jego koszulce z nim, rozmawiając i się śmiejąc. Zabawne jak
jedna osoba może coś zmienić z katastrofy, w coś cudownego. Nawet deszcz
przestał padać, ale nie przejęliśmy się tym, tylko dalej gawędziliśmy.
-
Zabawne. - mruknęłam, gdy uspokoiliśmy się po dłuższej salwie śmiechu.
David jest naprawdę zabawnym chłopakiem i wcale nie głupim, wręcz
przeciwnie. Uśmiechnęłam się do niego, głowę opierając na ręce. Chłopak
odwzajemnił gest. Patrzeliśmy się chwile na siebie, a nagle ręka
Levingtona powędrowała do góry. Powoli, bez zbędnych ruchów,
obserwowałam jego poczynania. Poczułam jego ciepłą dłoń na policzku, a
potem jak wplątuje się w moje ciemne loki. Serce waliło mi jak szalone, a
w środku czułam jakieś ciepło. Nie wyrywałam się, ani nie odsunęłam od
niego, tylko cięgle wpatrywałam w jego zielone, iskrzące się tęczówki.
David powoli przybliżał się do mnie, a nagle drzwi frontowe trzasnęły, a
w drzwiach stanęła Nina, a za nią Scott. Zmieszany brunet wyplątał dłoń
z moich włosów i odsunął ode mnie. Czarna miała oczy jak dwa talerze, a
Manson wcale nie był lepszy.
- Mogłabyś nie zamykać pokoju na klucz.
Nie mogłem dać Virgini suchych ciuchów, bo nie mogłem wejść. - rzucił z
pretensją chłopak. Panna Levinton zamrugała kilkakrotnie, po czym
spojrzała na niego groźnie.
- Lepiej dla ciebie, co? - warknęła, patrząc na moja krótką koszulkę. Do moich policzków napłynęła krew.
- Nie zachowuj się jak dziecko. - mruknął, w ogóle na nią nie patrząc.
-
To ty zachowujesz się jak dziecko. - warknęła. - Chodź Virgy, dam Ci
coś do ubrania. Nie daj zboczeńcowi się patrzeć. - nieśmiele się
podniosłam idąc w stronę dziewczyny, po czym złapałam jej wyciągnięta
dłoń. Zerknęłam przez ramię na Davida i posłałam mu uśmiech, co
poprawiło mu humor. Wbiegłyśmy po schodkach zostawiając Scotta z bratem
dziewczyny. - Zaraz mi wszystko opowiesz. - powiedziała, gdy weszłyśmy
do pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz