1 tydzień później.
Siedziałem po turecku na łóżku i wpatrywałem się w śpiącą Sam. Widziałem jak uśmiechała się przez sen, jak się obracała, czy jak słodko drapała się po nosku. Przez ten czas, odkąd tu jest zaprzyjaźniliśmy się. Przez te siedem dni dowiedzieliśmy się o sobie bardzo dużo. Było miło, do czasu , gdy nie zadzwonił mój telefon i kobieta w słuchawce nie poinformowała mnie, że zostałem zwolniony - nie dając mi dojść do słowa, wytłumaczyć mojej nieobecności w pracy.
2 tygodnie później.
Leżałem na łóżku szpitalnym, zastanawiając się czy Scott dalej ma się zamiar na mnie gniewać. Nic mu nie zrobiłem. On bardzo dobrze wie, że ja nie chciałem tak na nią nakrzyczeć, a może nie wie? Jeżeli tak jest, to znaczy , że nie uważał mnie nigdy za swojego najlepszego przyjaciela. Może tak na prawdę nigdy mnie nie znał ? Powinien tu być. Wspierać mnie, odwiedzać, mówić że jak wyjdziemy - to pójdziemy i się uchlejemy. Powinien, ale go tu nie ma. Przyjdzie ? Wątpię, wątpię ostatnio w cokolwiek związanego z nimi. Do tego rodzice też w ogóle mnie nie odwiedzili, bo po co?
3 tygodnie później.
Dzisiaj wypisywali mnie ze szpitala, a najlepsze było to, że i Samanthe też wypisywali. Cieszyłem się, bo ostatnio to tylko ona była mi bliską osobą. Kto by pomyślał, że najlepszy przyjaciel tak postąpi. Zawiodłem się na nim. Mogłem śmiało powiedzieć, że nie uważam go za przyjaciela - już nie.
-Gotowa ? - zapytałem, gdy skończyłem pakować swoje rzeczy do torby, którą przyniósł mi Scott za czasów naszej przyjaźni.
-Tak. - odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Wiedziała o wszystkim i o wszystkich.
-To chodźmy. - odparłem , biorąc jej i swoją torbę do ręki, na co jej uśmiech jeszcze bardziej się powiększył. Byłem dla niej wyjątkowo miły i przyznam się, podobała mi się.
Gdy tylko dostaliśmy wypis, wyszliśmy na zewnątrz , na świeże powietrze, do świata.. Miło było po tak długim czasu poczuć na swojej twarzy chłodny wiaterek. Wcześniej nie zauważyłem zachodzących zmian. Świat się zmieniał, ludzie się zmieniali, pora roku się zmieniała. Już nie było widać kolorowych listków na drzewach, tylko same puste gałęzie poruszające się w rytm wiatru. Chyba coraz gorzej ze mną skoro myślę o takich rzeczach. Musieli dosypać mi coś do tych leków albo jedzenia.
Opatuliłem się szczelniej kurtką i nagle stanąłem, gdy usłyszałem za sobą głos dziewczyny.
-Ryan, stój.. Moi rodzice zaraz tu będą. - zawołała za mną.
-Och. - wymsknęło mi się, ale stanąłem.- To ja już pójdę. - powiedziałem, gdy tylko do niej podszedłem i oddałem jej walizkę.
-Nie żartuj sobie, pojedziesz z nami. Rodzice z chęcią cię odwiozą. - uśmiechnęła się.
-Nie chcę robić kłopotu..
-Oj, przestań przecież wiesz, że to dla nich żaden kłopot. Lubią cię... - mówiła, a z każdym jej słowem na mojej twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech. - Ja też cię lubię, a jeżeli ja cię lubię, to nie mają wyboru..
-Wiesz.. cieszę się, że się zgodziłaś zapisać do mojej szkoły, chociaż praktycznie mnie nie znasz..
-Nie znam ? Wiem już o tobie bardzo dużo i to mi starczy. Zresztą nie chcę iść do szkoły, w której nikogo nie znam. Rozumiesz mnie, prawda? - zapytała z obawą.
-Oczywiście, że tak jednak to nie wyklucza, że mogłabyś.. no wiesz..
-Nie wiem..
-Już tak nie udawaj, dobrze wiesz o co mi chodzi. - rzekłem i przysunąłem się do niej. - Co ty na to, by w piątek po lekcjach gdzieś wyskoczyć? - zapytałem. - I nie przyjmuje odmowy. - uśmiechnąłem się zalotnie, na co ona się roześmiała.
-A może ja nie mam ochoty, co ?
-Ty nie masz ochoty? A to dobre. - mówiąc to podchodziłem coraz bliżej dziewczyny, a ta nic nie robiąc z tego stała.Virginia już dawno by zaczęła się cofać..Zresztą co ona mnie obchodzi? - Udowodnij mi to, że nie masz. - szepnąłem jej do ucha, na co ona wstrzymała oddech. - No to jak ? - spytałem, całując Sam w policzek, a następnie oddaliłem się od niej o kilka kroków.
Stała. Nie ruszała się. Patrzyła się przed siebie. Uśmiechnąłem się pod nosem - znowu. Ze mną dzieje się coś nie tak. Dalej ją obserwowałem. Wciąż się nie ruszyła, jednak nagle drgnęła pod pływem wiatru, albo z wrażenia jakie na niej wywarłem. Podniosła rękę i dotknęła nią swojego policzka, tam gdzie wcześniej znalazły się moje usta. Miałem ochotę teraz się roześmiać, co to jakaś telenowela? Byłem zadowolony z siebie i z reakcji blondynki. Gdy po raz kolejny zawiał wiatr, tym bardziej mocniejszy opamiętała się i spojrzała na mnie zszokowana.
-No to co złociutka, co myślisz o mojej propozycji ?
-Bardzo chętnie się z tobą wybiorę na .. spotkanie. - odpowiedziała nie pewnie.
-Nie kochana, to nie będzie spotkanie, to będzie randka. - rzekłem, puszczając jej perskie oczko. Zarumieniła się.
*
Leżałem w swoim łóżku, rozmyślając nad tym czy dobrze zrobiłem zapraszając Samanthe na randkę. Niby wszystko jest w porządku, ale czy to nie za wcześnie? Ze mną jest już na prawdę źle. Muszę się napić. Czegoś mocnego. Musiałem odreagować, jutro postanowiłem wrócić do szkoły i to nie sam, a wraz z moją nową zdobyczą. Tak - Ryan Winner wraca i to ze zdwojoną siłą.
Usłyszałem dźwięk budzika i niechętnie podniosłem głowę z poduszki. Przetarłem oczy ręką, a następnie wygrzebując się z kołdry ruszyłem do łazienki. Po wykonanych czynnościach wyszedłem z łazienki, kierując swe kroki na dół, gdzie zastałem uśmiechniętą rodzicielką i to przy kuchence.. Czy ja jestem w jakimś wariatkowie?
-O Ryan, dobrze, że wstałeś. Jesteś głodny ? - zapytała, a ja coraz bardziej byłem przekonany, że trafiłem nie do tego domu.
-Ty proponujesz mi śniadanie? A co to , święto jakieś? Babcia ma przyjechać? - spojrzała na mnie zszokowana.
-Nie, ja.. po prostu..
-Daruj sobie. Jak byłem w szpitalu, to nawet nie raczyłaś mnie odwiedzić. - warknąłem.
-Ale..
-Powiedziałem daruj sobie.
Szedłem, kopiąc jakiś kamyk na który napotkałem na drodze, gdy nagle przypomniało mi się, że miałem czekać na Sam za zakrętem. Nie wiele zastanawiając cofnąłem się i stanąłem, gdy znalazłem się wcześniej umówionym miejscu. Po jakiś pięciu minutach czekania, poczułem na swoich oczach czyjeś dłonie. Wiedziałem kto to.
-Sam. - szepnąłem, dotykając swoimi dłońmi jej i ściągając jej dłonie z moich oczu. Czułem jak drgnęła - tak jak wczoraj.
-Cześć. - przywitała się.
-A buziak na przywitanie? - zapytałem, chociaż wiedziałem, że dziewczyna nie odważy się na taki krok, więc nie czekając na odpowiedź sam zabrałem swoją zachętę na dalszą grę.
-Idziemy?
-Tak, chodź. - mówiąc to złapałem ją za rękę, na co blondynka spojrzała na mnie pytająco. - Skoro i tak będziemy jutro szli na randkę, to możemy się zabawić.
-Zabawić? Ale co masz na myśli ? - zapytała nie rozumiejąc o co mi chodzi.
-Kotku, pobawimy się w grę zwaną ' udawanie pary ' , co ty na to?
-Wiesz..
-No mi chyba nie odmówisz ? - stanąłem i popatrzyłem się w jej brązowe oczy, takie jak u Virginii - jednak całkowicie inne ...
-A musimy udawać?
-A chcesz?
-Chcę.
-A czemu nie udawać?
-Bo ja chyba nie potrafię..Bo ja, ja .. Ryan.. ty jesteś..
-Taki słodki , piękny , cudowny .. ? - wtrąciłem jej się w słowa, tak jak robiłem to w przypadku pani nieśmiałej.
-Tak. - potwierdziła, czego brunetka z którą byłem pokłócony nigdy by nie zrobiła.
-To cieszę, że tak myślisz, a teraz chodź. - powiedziałem i złapałem ją za rękę.
Znaleźliśmy się pod budynkiem, a wszystkie spojrzenia uczniów były skierowane na nas. Na mnie - Ryana Winnera, który dopiero co wrócił ze szpitala, a już ma jakąś pannę i to taką, której nikt nie znał. Na nią - bo pokazała się ze mną i to trzymając mnie za rękę. Wiedziałem, że tak będzie. Rozglądałem się, gdy nagle ujrzałem ich; Scotta, Ninę i Virginię. Stali koło drzewa, pod którym kiedyś razem z Scottem spędzaliśmy przerwy. Stare , dobre czasy. Czas o nich zapomnieć. Widziałem ich zdziwione spojrzenie, a najlepsze było spojrzenie brunetki, która miała oczy jak pięciozłotówki. Jednak musiałem przyznać, wyglądała słodko, gdy tak się we mnie wpatrywałam, ale żeby z taką miną? No, nie ładnie.. Odwróciłem się w stronę mojej ' dziewczyny ' i na oczach wszystkich zgromadzonych pocałowałem ją, co zszokowana dziewczyna odwzajemniła dopiero po chwili. Czułem się w tej chwili jak mistrz, bo prawda była taka, że nim byłem. Wygrałem to, nawet, jeżeli straciłem przez to najlepszego przyjaciela, który patrząc na to wszystko nie miał lepszej miny od swoich koleżanek. Oderwałem swoje usta od ust dziewczyny, a następnie uśmiechnąłem się kpiąco w stronę .. dawnych znajomych. Tak, to już stara bajka, ale zabawa się dopiero zaczyna.
I kochaj mnie nawet, gdy ranię Cię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz