środa, 2 stycznia 2013

Rozdział 21

     Gotowa, czekałam już tylko na przyjazd Scotta i Niny. Z jednej strony szkoda mi Mansona, że wciąż jest z Panną Levington na etapie przyjaźni, ale z drugiej to dobrze, że się nie śpieszą. Mają przecież wiele czasu, a tak tylko lepiej się poznają, a Nina nabierze do niego zaufania.
     Muszę przyznać, że jestem z siebie cholernie dumna. Czyż to nie ja miałam swój udział w tym wszystkim? Odkąd pokłóciłam się z Ryanem i jak się okazało, oni poszli go odwiedzić, żadne z nas z nim nie rozmawiało. Winner od trzech tygodni nie skinął palcem by choć trochę pomóc swojemu przyjacielowi. W sumie, leżał w szpitalu, ale mógł przecież coś wymyślić, zadzwonić do Niny i pogadać, ale on nic takiego nie uczynił.
     A jeśli mam być szczera to jego przyjaźń z Mansonem wisi na włosku. Martwię się trochę o to. Scott jest teraz moim kolegą, czy bym chciała, czy też nie i widzę jego minę kiedy siedzi tylko ze mną i Niną. Oczywiście przebywanie z Panną Levington, a nawet mną, przywołuje uśmiech na jego twarz, ale on również chciałby męskiego towarzystwa. Towarzystwa Ryana.
     Nagle mój telefon się rozdzwonił. Nie patrząc kto to, odebrałam.
- Cześć Virgy. - usłyszałam ten wesoły głos Davida.
- Hej. Jak tam? - spytałam, uśmiechając się do siebie samej.
- A świetnie, nie narzekam. - odparł, chyba nadal jedząc śniadanie. - Nina już wyjechała.. a ja mam do ciebie pytanie.
- Pytaj. - zachęciłam go.
- Co ty na to, żebym po ciebie przyjechał pod szkołę, jak tydzień temu i byśmy się gdzieś wybrali?
- Jasne, chętnie. - odpowiedziałam. Dokładnie pamiętam nasze ostatnie spotkanie po szkole. Najpierw wybraliśmy się do fajnej knajpki. Zjedliśmy coś rozmawiając, a potem poszliśmy na spacer. Nie było to moje pierwsze spotkanie z chłopakiem. Powoli oswajałam się z nim, jego obecnością i przyjaźnią jaka się między nami zrodziła. Z rozmyśleń wyrwał mnie klakson. - Kończę o tej samej godzinie co zawsze. Muszę lecieć, bo przyjechali.
- Do zobaczenia. - pożegnał się i rozłączył. Założyłam na ramię torbę i zamykając dom, pobiegłam do samochodu. Nina jak zwykle siedziała z przodu, na siedzeniu pasażera, a Scott prowadził. Ja rozsiadłam się wygodnie na tyle, witając się z nimi.
     Stałyśmy z Niną pod drzewem, czekając na przybycie Mansona. To przez niego spędzaliśmy tutaj czas, gdy akurat był w miarę ciepły dzień. Z resztą, musiałyśmy tu zostać bo on pilnie poszedł coś załatwić.
- Hej, mam taki pomysł, może po szkole wybierzemy się na jakieś zakupy, czy coś w tym rodzaju? - spytała nagle, zamyślona Nina. Spojrzałam na nią, a potem spuściłam głowę.
- Tyle, że ja .. umówiłam się już. - rzuciłam, trochę cicho.
- Z moim przygłupim bratem? - warknęła. Skinęłam niepewnie głową. Panna Levington ciągle tak reagowała na nasze spotkania, choć gdzieś tam w środku w ogóle jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. - No okej, bawcie się dobrze. - westchnęła. - Beze mnie.
- Nina. - jęknęłam.
- Dobra.. wyciągnę Scotta. - odpowiedziała szczerząc się, a ja parsknęłam śmiechem. Oh, Scott na zakupach jest taki zabawny. Denerwuje się gdy tylko wejdziemy do sklepu na dłużej niż dziesięć minut, a gdy usłyszy, że wstąpimy do następnego to jest wielce zszokowany, ile to sklepów nam potrzeba, bo przecież wszędzie jest to samo.
- Biedaczek.
- Kto? - spytał Manson, pojawiając się nie wiadomo skąd.
- Sam się przekonasz. - odparłam, walcząc ze sobą, by się nie zaśmiać. Ninie niestety się to nie udało i po chwili dziewczyna się chichrała.
     Nagle wszyscy uczniowie spojrzeli w jednym kierunku. Trochę zdziwieni podążyliśmy za ich wzrokiem. Ryan Winner we własnej osobie, kroczył w stronę szkoły trzymając za rękę blondynkę, którą widziałam w szpitalu. Myślałam, że oczy wyjdą mi z orbit. Nie spodziewałam się zobaczyć go w takiej sytuacji. Raczej bym się nie zdziwiła, gdyby wykorzystał tą biedną dziewczynę i porzucił, bo zdaniem Niny w tym był tylko dobry, a tu taka niespodzianka.
     Ni z tego, ni z owego, Ryan pocałował dziewczynę. Poczułam coś dziwnego w środku, jednak postanowiłam zignorować to uczucie. Dziewczyna z początku wyglądała na zdziwioną, ale potem odwzajemniła gest. Brunet odrywając się od niej, uśmiechnął się kpiąco w naszą stronę, jak to miał w zwyczaju i jak gdyby nigdy nic ruszył do budynku.
- A co to do cholery było? - spytała, nadal zszokowana Nina.
     Nie śpiesząc się wyszłam ze szkolnego budynku. Ku mojemu nieszczęściu mijając gruchającą cały dzień parkę. Oczywiście chodzi tu o Rayana i jak się dowiedziałam, Samanthę. Starając się nie zwracać na nich uwagi, szłam prosto do opierającego się o samochód, Davida. Słyszałam jakiś śmiech za sobą, który z pewnością należał do Winnera.
- Dzień dobry, księżniczko. - przywitał mnie.
- Już dzisiaj się witałeś. - odparłam rozbawiona, podchodząc do chłopaka. Ten jak zwykle, nachylił się nade mną i ucałował mój policzek. Powoli zaczynałam do tego się przyzwyczajać. Już mnie to nie paraliżowało, jednak wciąż dostawałam rumieńców. Tym razem nie było inaczej.
- Uwielbiam je. - mruknął, łapiąc moją brodę i zmuszając mnie tym do patrzenia w swoje oczy. Chłopak wykrzywił usta w wesołym uśmiechu. - Gdzie chciałabyś iść?
- Stawiam na twoją kreatywność. - odpowiedziałam.
- No dobra. - ucieszył się i otworzył mi drzwi. Siedząc w aucie miałam doskonały widok na Ryana. Stał w tym samym miejscu, jedną ręką trzymając swoją dziewczynę, jednak nie zwracając na nią żadnej uwagi. Nie spuszczał ze mnie swojego palącego wzroku, co mnie trochę peszyło. Wyglądał na porządnie zaskoczonego. Cóż, czy tylko on może zawierać nowe znajomości? Odwróciłam wzrok od bruneta, słysząc trzaśnięcie drzwi. Uśmiechnęłam się do Davida, który po chwili odpalił silnik.
     Jak się okazało, nawet gdybym miała ochotę jechać w konkretne miejsce, nie miałabym wiele do gadania. David w bagażniku schował koszyk i koc, a potem pojechaliśmy do parku. Zaszyliśmy się najbardziej odległym jego miejscu, tuż przy niewielkim stawie. Chłopak nie pozwalając mi niczego dotknąć, wszystko poustawiał i w końcu zaprosił mnie koło siebie. Złapałam za niewielką kanapkę, która nie wyglądała na arcydzieło sztuki. Parsknęłam śmiechem, a David posłał mi urażoną minę.
- Starałem się. - odparł, niby smutny i spuścił głowę.
- Ależ widzę. - powiedziałam. Odważyłam się w końcu dotknąć jego policzka, a on sam uniósł głowę by na mnie spojrzeć. Posłałam mu wesoły uśmiech, a on wyszczerzył się, ukazując mi rządek białych i idealnych zębów.
     Długo siedzieliśmy rozmawiając, śmiejąc się i po prostu przebywając w swoim towarzystwie. Już dawno zapomniałam o małym incydencie z dzisiejszego rana, gdy to poczułam coś dziwnego. Wszystko minęło, robiąc miejsce radości z tego spotkania. Tak, zdecydowanie widywanie się z Davidem działało na mnie bardzo dobrze. Potrafiłam się przy nim szybko uspokoić, przestać denerwować, czy smucić. Po prostu obracał każde złe uczucie w dobre. I to chyba było w nim najlepsze.
     Następnego dnia wstałam nie na czas, gdyż położyłam się bardzo późno. Z Davidem siedziałam dość długo, najpierw w parku, potem u mnie w domu, a gdy wyszedł wieczorem musiałam się zając lekcjami. Jednak trudno było mi się skupić, gdyż ciągle rozpraszało mnie spotkanie z Levingtonem. Bynajmniej nie moje. David poznał wczoraj mojego ojca z którym rozmawiało mu się zadziwiająco łatwo, a tata uśmiechnął się do mnie gdy wychodził by zostawić na samych. To jedynie znaczy, że go polubił, co mnie niezmiernie cieszy.
     Spieszyłam się do szkoły, nie chcąc spóźnić się i na drugą lekcję. Jednak na szczęście zdążyłam przed dzwonkiem na przerwę. Szybko powędrowałam do mojej szafki by zostawić w niej niepotrzebne książki, gdy wpadłam na czyjeś silne ciało. Zachwiało mną lekko, jednak nie upadłam, tylko utrzymałam się na nogach. Poczułam jakiś znajomy zapach perfum i uniosłam ciekawa głowę do góry. Równie szybko jak to zrobiłam, pożałowałam tego. Przede mną stał we własnej osobie Ryan Winner. Jednak brakowało mu tego typowego dla siebie uśmiechu, a zamiast tego stał bez żadnego wyrazu i intensywnie się we mnie wpatrywał. Czułam jakby miał mi zaraz wypalić dziury w całym ciele. Chwilę stałam sparaliżowana, również go obserwując, jednak zaraz poczułam niezręczność tej sytuacji. To absurd, stać na środku korytarza i patrzeć się na siebie. Tylko czekać aż dzwonek zadzwoni i ktoś nas tak zobaczy. Niewiele myśląc, chciałam go wyminąć, jednak ten zagrodził mi drogę. Wzięłam głęboki wdech.
- Mógłbyś? - spytałam.
- Nie, nie mógłbym. Przykro mi. - odparł zuchwale, jak na niego przystało.
- Po prostu się przesuń. - rzuciłam, starając się brzmieć jak najpewniej potrafię.
- Co, nastraszysz mnie swoim chłoptasiem? - spytał, nachylając się niebezpiecznie blisko mnie.
- Jakim chłoptasiem?
- Nie zgrywaj, niewiniątka. A miałem cię za taką .. cichutką. - powiedział, po czym prychnął. - Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie. Jak widać przezwisko Pani Nieśmiała nie bardzo do ciebie pasowało. - zaśmiał się.
- Jesteś .. - urwałam, zbierając w sobie siły, by coś w końcu wykrztusić. - Jesteś beznadziejny.
- Auć. - mruknął rozbawiony, znowu się do mnie przysuwając. Wstrzymałam oddech, czując, że moje nogi zaraz odmówią posłuszeństwa. - To zabolało.
- Boże, ja nie wiem w co ty grasz, ale przestań. - odpowiedziałam siląc się na odważny ton, choć czułam, że zaraz zacznie mi się łamać. Cóż w tym dziwnego? Winner jest ostatnią osobą na którą chciałabym dzisiaj wpaść. Po tej kłótni chciałabym nawet na niego nie patrzeć..
- Bo co? - rzucił, uśmiechając się cwanie. - Twój chłoptaś po mnie przyjdzie?
- Co Ci odbiło z tym chłoptasiem? - spytałam, czując, że dłużej nie wytrzymam. - Może jesteś zazdrosny?
- O kogo? O Ciebie? - prychnął, podnosząc głowę i patrząc się gdzieś nade mną. Zaśmiał się krótko i znów spojrzał w moje oczy. - Zapomnij.
- To ty powiedziałeś, że o mnie, a mi wcale nie o to chodziło. - odparłam, zadowolona z siebie. Choć w istocie o to mi chodziło, to on nie musi o tym wiedzieć, prawda? Widząc jak marszczy czoło, zastanawiając się nad czymś, szybko go wyminęłam. Na szczęście w końcu zadzwonił dzwonek.
*Nina*
     Scott jest okropnym towarzyszem, jeśli chodzi o zakupy. Gdy jest z nami Virginia to owszem, jest naprawdę zabawnie, bo obie się z niego nabijamy, ale teraz jakoś mi się odechciało. Przez niego oczywiście nie weszłam do połowy sklepów, które zwykle z przyjaciółką odwiedzam. Naprawdę, muszę go ulepszyć w tych sprawach, bo żyć się nie da.
- Co jest? - spytał nagle, odwracając na chwilę wzrok od drogi. - O czym myślisz.
- Niczym konkretnym. - westchnęłam. - Po prostu jesteś beznadziejny jeśli chodzi o zakupy.
- Dzięki. - burknął, udając obrażonego.
- Nie fochaj się, w czymś innym jesteś z pewnością dobry. - posłałam mu ciepły uśmiech.
- O tak, są rzeczy w który jestem nieziemsko dobry. - zażartował, poruszając znacząco brwiami.
- Fu, świnia. - mruknęłam, mimo wszystko się śmiejąc.
     Zatrzymaliśmy się pod moim domem. Scott jak na dżentelmena przystało otworzył mi drzwi, a później wziął moje zakupy. Cóż.. dżentelmenem to on się stał, gdy Virginia syknęła mu, że ma otwierać przed kobietami drzwi. Naprawdę, śmieszy mnie to wszystko. Czy moja przyjaciółka myśli, że ja nie widzę tego co robi? Przecież już dawno temu zauważyłam, że ona i ten idiota Ryan, próbują nas zeswatać. No bo skąd u niej myślenie, że Manson jest dobry? Przecież w tamtych czasach źle ją traktował. A potem? Potem gdy Winner trafił do szpitala to nawet się z tym tak nie kryła, a może myślała, że nie widzę? Rozumiem, że Scott poprosił ją o pomoc, a raczej Ryana, który wciągnął to Slayton. Tak czy inaczej imponuje mi to nawet. Chłopak najwidoczniej jest tak beznadziejnie we mnie zakochany, że już próbuje wszystkiego. Słodkie, nie powiem, że nie.
- Dzięki za zakupy i odwiezienie. - powiedziałam, odbierając od niego torby. Chłopak wszedł za mną na ganek i schował dłonie w kieszeniach. - Choć nadal twierdze, że jesteś beznadziejny w zakupach. - zachichotałam.
- I dobrze, w końcu jestem facetem. - wzruszył ramionami.
- Ale jesteś przecież też moim przyjacielem.
- A może ja nie chcę nim być? - spytał, gwałtownie do mnie podchodząc i łapiąc moją twarz w dłonie, po czym wpił się w moje wargi. Byłam zbyt oszołomiona, by cokolwiek zrobić. Manson odsunął się ode mnie nieznacznie. - Po prostu nie chcę grać już twojego przyjaciela, rozumiesz?
- J-Ja.. Scott.. bo.. - jąkałam się. Wiele razy wyobrażałam sobie podobną do tej sytuację, szykując sobie miliony przemówień, jednak na dzień dzisiejszy wszystkie wyleciały z mojej głowy. - Scott...
- Nic nie mów. - szepnął. Nie zauważyłam kiedy torby wylądowały na ziemi, a moje ręce zaciskały się wokół jego pasa. - Spotkajmy się jutro, około szesnastej. - rzucił, uśmiechając się. - To jest randka. - powiedział, dając nacisk na ostatnie słowo. Skinęłam głową, uśmiechając się. - Do zobaczenia. - wyszeptał i znów mnie pocałował, ale tym razem odwzajemniłam gest. Usta Mansona były takie jak je sobie wyobrażałam. Mimo wszystko miękkie i soczyste, a ich całowanie sprawiało mi ogromną radość. Czułam nieznane dotąd ciepło w okolicy serca i żołądka. Czyżby motylki zaczynały się w nim rodzić?
     Loczek oderwał się ode mnie i machając mi, wsiadł do samochodu. Chwiejnym krokiem weszłam do domu, rzucając na podłogę torby. To był najwspanialszy pocałunek w życiu, nawet jeśli był krótki i delikatny. Mimo wszystko, był cudowny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz