środa, 2 stycznia 2013

Rozdział 26

             `Patrzyłem się na jego twarz. Nie wyrażała żadnych emocji, za to moja tak. Bałem się o własne życie, o życie moich przyjaciół, znajomych. Nigdy nie czułem takiego strachu jak teraz. Stałem w miejscu, nie mogłem się ruszyć, a on szedł w moim kierunku. Był coraz bliżej. Widziałem jak jego prawa dłoń zaciska się mocniej i trzyma w żelaznym uścisku nóż. Przełknąłem głęboko ślinę. Zaśmiał się głośno, a potem podniósł nóż i przyłożył do niego swoją lewą ręką i pogłaskał go jak psa, jak swoją ulubioną maskotkę. Znowu się zaśmiał, do tego teraz był już na wyciągnięcie ręki.
-Zabij mnie, ale moich przyjaciół zostaw w spokoju. - powiedziałem stanowczo i spojrzałem w stronę niewielkiej grupki, która siedziała na kanapie przywiązana.
-Synu za kogo ty mnie masz? Za mordercę? - zaśmiał się i podszedł do nich. Chciałem go powstrzymać, ale nie mogłem. Byłem taki bezsilny. - Najpierw zabiję tą ślicznotkę - wskazał na Virginie, a mnie , aż coś w sercu ścisnęło, a z gardła wydobył się jęk. - Jesteś taki niepoważny. Ile razy mówiłem ci, że nie istnieje nic takiego jak miłość i przyjaźń ? No ile?! - krzyknął, gdy nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie.
-A moja matka?! Kochałeś ją i tak po prostu zabiłeś !
-Nigdy jej nie kochałem! To była zwykła szmata! - krzyknął, a zaraz po tym można było usłyszeć krzyk bólu. Nie, tylko nie to ! `


                   Poczułem szturchnięcie i jakby w oddali czyiś głos, jednak dalej byłem pogrążony we śnie.
-Ryan! - tym razem głośniej. Otworzyłem oczy i mrucząc do siebie coś pod nosem, przetarłem oczy. Kątem oka zauważyłem , że na łóżku siedzi jakaś osoba. Odwróciłem się w tam tym kierunku, obawiając się najgorszego. Kamień z serca mi spadł, gdy okazało się, że to Virginia.
-W końcu normalny sen. - odparłem zaspanym głosem, na co ona się zaczerwieniła, a ja westchnąłem.
-Ryan to nie sen. - odpowiedziała. Zmarszczyłem brwi, a wyraz mojej twarzy natychmiast się zmienił. To jednak prawda - ona nie żyje. - Co się stało ? - zapytała.
-Nie chcę o tym gadać. - warknąłem , odwracając się do niej plecami.
-To, że odwrócisz się do mnie plecami nie sprawi, że zniknę.
-Nie bądź za mądra. - mruknąłem. Zaśmiała się cicho.
- Cóż nie tak z tobą i Sam? - spytała po chwili ciszy. Odwróciłem się w jej stronę i spojrzałem jak na jakąś istotę pozaziemską. - A może coś z rodzicami? - znowu. Tak, trafiłaś! Możesz dać mi spokój? Zapytałem się sam siebie, jednak nie odpowiedziałem na jej pytanie. Czułem się jak jakiś bezdomny..W sumie, to nawet nim byłem. Przetarłem twarz i podniosłem się do pozycji siedzącej, a ona przysunęła się do mnie, dotykając mojego ramienia.
-Możesz mi zaufać. - szepnęła.
-Naprawdę?! - warknąłem. - A co się z tobą w ogóle stało, co?! Jeszcze niedawno uwodziłaś mnie jak kotka, a teraz?! Teraz mam ci 'zaufać' ! - prychnąłem. Przygryzła wargę, nawet nie wie, że robiąc to doprowadza mnie do białej gorączki, ale teraz to nie było ważne. .
- To wszystko już nie ważne. Teraz liczysz się Ty i to, że coś leży Ci na sercu. - odpowiedziała. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, ale również z nadzieją. Może.. Może się pogodzimy?
- Nie zrozumiesz. - odparłem, łamiącym się głosem. - Nikt tego nie zrozumie! - poniosło mnie.
- Spokojnie. - szepnęła, pocierając moje ramię, by dodać mi trochę otuchy. - Chcę tylko, żebyś to wykrztusił, żebyś poczuł się trochę lepiej bez tego ciężaru. Nie musisz się spieszyć, jesteśmy tu żeby Ci pomóc. - powiedziała, delikatnie głaszcząc mój policzek.- Będę tu, nigdzie się nie wybieram. - zapewniła.
Siedzieliśmy w ciszy, a ja nie spuszczałem  z niej ani na chwilę wzorku, ona też patrzyła się na mnie. Nie wiem co mną teraz kierowało, ale może, to, że poczułem taką pustkę w sercu ?
- Możesz.. - zacząłem, ale zaraz pokręciłem przecząco głową. - Nie chcę wyjść na mięczaka, bo nim nie jestem..- przerwała mi.
- Nie jesteś, wszyscy to wiemy.
- Możesz mnie po prostu przytulić? - spytałem, jednak ona nie zastanawiając się dłużej, zarzuciła mi rękę na kark i się przytuliła. Zacisnąłem dłonie na jej plecach. Zarzuciła mi ręce na kark i mocno do siebie przytuliła. Nie wiadomo kiedy, z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Ryan. - szepnęła. Nic nie odpowiedziałem, tylko wtuliłem twarz w jej włosy.
- Nie ma jej. - powiedziałem cichym, łamiącym się głosem. - Już jej nie ma i nie wróci.
- Kogo nie ma? Powiedz mi co się stało. - poprosiła.
- Odeszła myśląc, że jej nienawidzę. Tak myślałem, ale .. ale ja ją kocham i tak bardzo tęsknie. - wychlipałem. Wplotła palce prawej ręki w moje włosy i zaczęła uciszać. - Nie ma jej, rozumiesz?! To wszystko jego wina!
- Ryan, spokojnie. Kogo nie ma i kogo to wina? - Zamilkłem, a z moich oczu zaczęło wydobywać się coraz więcej łez.
- Moja matka. - rzuciłem ledwo dosłyszalnie. - Nie żyje, rozumiesz? A to wszystko jego wina! Teraz przyjdzie po mnie.. co ja zrobię? - Przytuliła mnie jeszcze mocniej.
- Kto po ciebie przyjdzie? Kto jej to zrobił? - ledwo to wydusiła z siebie.
- Ojciec. - szepnąłem.
Odsunęła się ode mnie, była w ogromnym szoku. Tak bardzo było mi wstyd.
- Ryan ja.. tak mi przykro. Tak bardzo chciałabym coś zrobić. - wyszeptała. - Ale nie wiem co. Nie wiem jak mogę Ci pomóc. Nie wiem.. ja.. - była na skraju. Łzy powoli spłynęły jej po policzkach.
- Zostań tu. - powiedziałem jedynie. Skinęła głowa i położyła się przy mnie. Splotła nasze ręce, nie odwracając ode mnie wzroku. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno wtuliłem. Właśnie tego potrzebowałem - kogoś wsparcia.


                   Wspomnienia - często są bolesne, chociaż bywają też takie, dzięki którym na naszych twarzach widnieje uśmiech. Jednak nie każde takie są. A wspomnienia z ostatnich dni mojego życia wcale nie były miłe, a sen, który jest odzwierciedleniem tych dni - nie należy do spokojnych. Sen powinien dać nam ukojenie, chwilę zapomnienia - jednak mi to nie było dane. Obudziłem się cały zalany potem, a przed oczami znów widziałem jej zakrwawione ciało, martwy wyraz twarzy ... Nigdy nie sądziłem, że śmierć niby bliskiej, a jednocześnie dalekiej mi osoby, może tak na mnie wpłynąć. Ruszyłem ręką i wyszukałem miejsca na którym wcześniej leżała Virginia - nie było jej. Pewnie poszła do domu. Zresztą po co miała tu siedzieć ? Przetarłem ręką oczy i usiadłem , następnie wyciągnąłem komórkę i spojrzałem na wyświetlacz: 3 wiadomości i 5 połączeń nieodebranych - wszystkie od Sam . No tak, byliśmy umówieni , a ja ją tak po prostu olałem, nie dałem żadnego znaku życia.. Zadzwonię, ale nie teraz. Teraz mam ważniejsze sprawy, niż zajmowanie się udawaną dziewczyną.


                   Wyszedłem z pokoju Scotta i ruszyłem schodami do kuchni, gdzie o dziwo, byli wszyscy .. Scott, Nina i Virginia. Nie powiem, trochę mnie to zdziwiło. Dziwnie się poczułem, wiedząc, że oni już wiedzą, bo wątpię by ona im nie powiedziała. Zresztą po to pewnie tu przyszła, by wyciągnąć ze mnie, to co się stało. Oni siedzieli na krzesłach i patrzyli w moją stronę, ja za to stałem i jak nigdy dotąd, czułem się niezręcznie.
-Dzięki za przenocowanie i pomoc, ale już spadam .. Nie będę wam przecież ciągle wam przeszkadzał. Na razie. - wypaliłem i już się odwracałam, gdy usłyszałem jej głos.
-I co zamierzasz zrobić ? Gdzie się podziejesz ? - zapytała. Uśmiechnąłem się  tak jak kiedyś.
-O wielu rzeczach jeszcze o mnie nie wiesz, tak samo jak nie wiesz do czego jestem zdolny.. Nie mam zamiaru tu zostawiać i narażać kogoś na niebezpieczeństwo. To nie ma sensu, bo i tak mnie znajdzie..A ja, ja dam sobie radę.
-Gdzie będziesz mieszkał ? I o jakim narażaniu ty mówisz ? - odezwała się Nina.
-O narażaniu moich znajomych , dziewczyny, przyjaciół.. - spojrzałem na Scotta, miał spuszczoną głowę. - Może i jestem facetem, o którym sobie myślicie, że nie ma uczuć, ale tak nie jest, bo on też je ma. Ja je mam i chociażbym nie chciał, to i tak będę je miał. A on, on i tak by mnie znalazł, a pierwsze co by poszło, to osoby, które są dla mnie ważne, a tego nie chcę. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, chociaż i tak już mam... Kiedyś .. Właściwie to jeszcze przed moim wypadkiem.. - tym razem spojrzałem na Virginię, która patrzyła na mnie ze skupieniem. - .. Pracowałem.. No i zebrała się całkiem pokaźna sumka, którą i tak miałem niedługo przeznaczyć na jakieś mieszkanie, jednak nie sądziłem, że to tak szybko nastąpi.. Mam nadzieję, że taka wypowiedź was satysfakcjonuje .. To tyle po mnie, a teraz pozwólcie , że się z wami pożegnam, bo być może już nigdy się nie spotkamy..
-A co ze szkołą ? - znów głos zabrała ona.
-Nic.. Wybiorę papiery i ..
-Poddasz się ? - w jej głosie było słychać.. zdenerwowanie ? Może się przejęła ? Po co ?
-Ja się nigdy nie poddaję.
-Więc zostań. - zrobiła krok w moją stronę.
-Nie mogę.
-Boisz się.
-Tak, masz rację. - teraz na jej twarzy zagościł szok i to nie mały..W końcu Ryan Winner nigdy się nie boi ? - Boję się, ale nie o siebie, ale o was. - stanąłem przed nią.
-Możesz udawać nie wiadomo jakiego bohatera, ale przeznaczenia nie oszukasz. - wyszeptała. Nie odpowiedziałem. Stałem w miejscu.
-Zostanę jeszcze w tym mieście z jakieś trzy dni, bo muszę załatwić wszystkie sprawy związane z pogrzebem, a później raz na zawsze zniknę. - zdecydowałem. Matka zginęła wczoraj, a że dzisiaj jest niedziela, to nic nie załatwię - zrobię to jutro, a potem tak po prostu odejdę..
-A nie pomyślałeś o tym, że innych swoim odejściem możesz zranić ?! - krzyknęła, a jej oczy w jednej chwili zrobiły się szklane.
-A ciebie ?
-Oh, zamknij się ! - krzyknęła i podniosła rękę, a jej prawa dłoń znalazła się na moim policzku - tak jak wtedy - w parku.


                   Nie poczułem nic. Żadnego bólu. Jednak w sercu coś mnie zabolało. Nie, to na pewno nie to. Uśmiechnąłem się do siebie. Lubiłem ją taką, ale wcześniejsza jej wersja też mi się podobała i nadal podoba..Raz nieśmiała, potem kocica, potem znowu nieśmiała.. Miała swój charakterek i lubiłem go, tak - lubiłem.
-Ja..Ja , nie chciałam.. Przepraszam.. - mówiła, nie mogąc złożyć jednego sensownego zdania.
-Wiesz... W sumie, to nic się nie stało..Jak chcesz, to przywal mi jeszcze raz, przyzwyczaję się i jak ten morderca będzie mnie torturował, to będzie mniej boleć.. - jej oczy znowu się zaszkliły. - No co?
-Nie mów tak.
-Dlaczego?
-Bo to boli.
-Ciebie ?
-Jesteś idiotą, czy jak ?!
-Mów sobie jak chcesz..
-Ryan..- zaczęła. - Ty nie możesz żyć z myślą, że on nadejdzie i cię za..bije.. Może ..
-Nie łudź się na to. Wy też nie. - zwróciłem się do Niny i Scotta, którzy do tej pory siedzieli cicho i przysłuchiwali się naszej rozmowie. - On tak czy siak przyjdzie i mnie zabije. Sprzedałem go na psach. Nie daruje mi tego. On ma plan. Chce się zemścić, a ten dzień może nadejść w każdej chwili - nawet teraz.
-Debilu ! Ty nie rozumiesz, że my nie pozwolimy jemu żeby cię skrzywdził ?! - wybuchła.
-Kurwa, a ja mówiłem, że ja nie chcę by wam się coś stało ! - również podniosłem głos.
-Tak ! Bo wolisz żeby ... - nie dałem jej dokończyć. Chwyciłem jej twarz w dłonie i nic nie uprzedzając, nie dając znaku - tak po prostu, pocałowałem ją. Chociaż nie chciałem się przyznać, to jej usta były tak samo niesamowite, jak ostatnio. Takie ciepłe, inne od tych dziewczyn, które wcześniej miałem .. I nic mnie nie obchodziło, że jestem z Sam. To jest tylko udawany związek, bez zobowiązań, jeżeli chodzi o moją stronę. Oderwałem się od jej ust i spojrzałem w jej oczy, które zaszły mgiełką.Wyszeptałem ciche przepraszam i wyszedłem. Uciekłem od uczuć, które mnie teraz ogarnęły. Wolałem zostać sam.. Za dużo wydarzeń i obrotów sytuacji, jak na mnie.


                   Nie rozumiałem tego co się ze mną dzieje. Te wszystkie emocje i uczucia towarzyszące mi przy pocałunku, były co najmniej dziwne. Tylko , że wtedy parku jak ją pocałowałem, nic takiego nie czułem..Czyżbym tym dzisiejszym pocałunkiem, zbudził we mnie jakieś uczucia drzemiące w moim sercu ? Nie, to niemożliwe.


                   Usiadłem na ławce, na tej samej co wczoraj i znowu się zamyśliłem. Nawet nie zauważyłem jak koło mnie siada mężczyzna, przez którego teraz po nocach będę, przepraszam mam już koszmary.. Dopiero jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości.
-Witaj synu, dawno się nie widzieliśmy. - Przełknąłem głośno ślinę i nie myśląc dłużej, zacząłem biec w kierunku domu Scotta. Tam, gdzie chociaż przez chwilę mogę się czuć bezpiecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz