środa, 2 stycznia 2013

Rozdział 28

                   Czułem się bardzo niekomfortowo w nie swoim domu i to jeszcze w domu dziewczyny, którą już nie raz zraniłem. Nie tylko słowami, ale również i gestami. Nie rozumiem tego , jak można być takim dobrym dla kogoś takiego jak ja. Właściwie, to my się nawet nie przyjaźnimy. Jesteśmy ' kumplami ' . Chociaż .. Może to jest i moja przyjaciółka ? Bo gdyby tak nie było, to chyba by się tak nie zachowywała, prawda ? Ale kogo ja się pytam - samego siebie. Nic, trudno. Zostanę tutaj przez góra dwa dni i zniknę. Nie mogę nadużywać kogoś gościnności. Nie jestem taki.
                   Przeciągnąłem się i wstałem z łóżka. Nie wyspałem się, a to tylko dlatego, że znowu miałem koszmar. Chyba tak już będzie do końca życia, które pewnie i tak nie długo się skończy. Wziąłem wczorajsze ciuchy i poszedłem do łazienki. Będąc pod prysznicem miałem wrażenie, że wszystkie problemy spływają po mnie wraz z każdą kroplą spływającą po moim ciele. Czułem się jakbym odżył na nowo, jednak gdy tylko wyszedłem  z kabiny od razu, to z powrotem wszystko mnie przygniotło i znowu poczułem się tak jak wcześniej. Gdy już miałem na sobie ubrane ciuchy zobaczyłem na szafce białą kartkę. Podniosłem ją i zacząłem czytać.
` Ryan. W szafie masz ubrania na dzisiaj. Wiem, że teraz nie jest Ci łatwo, bo sama kiedyś coś podobnego przeżyłam, dlatego nie tylko chcę Tobie pomóc, ale chcę byś poczuł , że masz bliskich na których możesz liczyć. Virginia. `
                   Nie mogłem i nie chciałem przyjąć tych ciuchów. Pójdę dzisiaj do sklepu i kupię najpotrzebniejsze rzeczy.. Zresztą i tak muszę załatwić sprawy pogrzebu. A jak coś się stanie to mówi się trudno. No i jeszcze muszę porozmawiać z Sam. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak, że nic mi się nie chciało, że miałem ochotę zostać w ciepłym łóżku i nikomu się nie pokazywać. Tak, życie w końcu dało mi porządnego kopa. Chociaż wcześniej wcale nie było dobrze, to jednak wolałbym żyć tak, niż tak jak teraz. Z tego wszystkiego zrobiło się tylko niepotrzebne bagno.
                   Nie potrafię tego zrozumieć jak człowiek może zabić osobę z którą przeżył tyle lat, którą prawdopodobnie kiedyś kochał, z którą ma syna. Nie może to do mnie dojść. Może i nie jestem świętym dzieckiem ani też spokojnym, tylko łobuzem , który popełnia wiele błędów każdego dnia, jednak nigdy nie byłbym w stanie kogokolwiek zabić, a tym bardziej bliską mi osobę.
                   Czuję się jakby to był koniec. Koniec mojego życia. Wszystko się zmieniło, obróciło przeciwko mnie. Tak nie miało być. Do tego jest mi siebie żal, że pozwoliłem sobie na chwilę słabości przy Virginii. Ale stało się. Rozpłakałem się przy niej i wtedy to nie było ważne, ale teraz, gdy jest po fakcie, to czuję się z tym źle. Nie chciałem by mnie ona mnie kiedykolwiek takiego zobaczyła. Nie chciałem pokazać jej , że jestem słaby.. I ten pocałunek. Najpierw pierwszy, potem drugi. Co się ze mną wtedy działo? Nie umiem tego opisać. Zbyt słaby się stałem, a tak nie może być, bo prawdziwa bitwa dopiero niedługo się zacznie.
-Dobra, koniec tego. Czas się ruszyć i pozałatwiać sprawy.- powiedziałem do siebie i chowając portfel do tylnej kieszeni spodni, wyszedłem z pokoju. Niepewnym krokiem schodziłem na dół. Miałem nadzieję, że nikogo w domu nie będzie i będę mógł niezauważony przejść, jednak los ostatnio ze mnie drwi  i jak na złość z kuchni wychylił się ojciec Virginii.

-Dzień dobry. - przywitałem się.

-Witaj chłopcze. A gdzie to się wybierasz ? - zapytał. Przełknąłem ślinę.

-Muszę załatwić sprawy ..

-Na prawdę przykro mi z powodu twojej mamy. Wiem jaki to jest ból po utracie kogoś bliskiego, ale nie wypuszczę cię stąd dopóki nie zjesz śniadania.

-To bardzo miłe z pana strony, ale ja na prawdę nie chciałbym nadużywać pańskiej gościnności.

-Ryan. Nie ma problemu. Polubiłem cię, a co najważniejsze moja córcia cię lubi. - uśmiechnąłem się. - To jak, zjesz ? Inaczej Virginia zabije nas obu. - powiedział, na co oboje się zaśmialiśmy.

-No dobrze. - powiedziałem i już zaraz siedziałem przy stole zajadając się pyszną jajecznicą.

-Dziękuję. - podziękowałem, gdy zjadłem posiłek przyszykowany przez pana Slayton.

-Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić.

-I tak pan już dla mnie dużo robi. Dziękuję za wszystko, a teraz proszę mi wybaczyć, ale sprawy wzywają, a muszę to dzisiaj załatwić...

-A twój ojciec ? - zacisnąłem zęby.

-On.. On po prostu nie może. - skłamałem.

-Ach.. Tak. Rozumiem. Trzymaj się i wróć proszę na kolację, bo inaczej i ja będę się martwić. - powiedział.

-Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia.
                 
                   Stałem i czekałem na lekarza, który wypisywał mi kartę zgonu mojej matki. Nie było fajnie znowu się tu znaleźć, ale musiałam, bo żeby móc załatwić pogrzeb, to to był jeden z dokumentów , który po prostu musiał być.
                   Spojrzałem na szyld na którym pisało ' usługi pogrzebowe '. Westchnąłem. Nie chciałem tego załatwiać. Nie dzisiaj. Nie miałem na to siły. Znowu westchnąłem. Położyłem rękę na klamce i niepewnym krokiem wszedłem do środka.
                   Wszystko w sprawie pogrzebu było już załatwione. Tak jak myślałem - odbędzie się w środę. Dzisiaj był poniedziałek, więc miałem jeszcze jutrzejszy dzień, by przyszykować się psychicznie. Wyciągnąłem telefon i wykręciłem numer do Sam.

-Ryan !  No w końcu ! Nawet nie wiesz jak się martwiłam ! Nie dawałeś znaku życia ! Dlaczego ? Mieliśmy się spotkać ! Gdzie byłeś ? Dlaczego nie przyszedłeś ? Mogłeś chociaż napisać, że nie przyjdziesz. - mówiła. Musiałem jej przerwać.

-Sam, uspokój się. Musimy się spotkać i porozmawiać.

-Kiedy ?

-Najlepiej za 10 minut przy centrum handlowym, ja już prawie jestem na miejscu. Czekam na ciebie. - powiedziałem i się rozłączyłem.
                   Może i Sam była udawaną dziewczyną, ale już tam w szpitalu, polubiłem ją. Nawet się tak jakby zaprzyjaźniliśmy, więc nie chciałbym jej stracić. Jest dla mnie w pewnym sensie ważna. Zresztą zasługuje na jakieś wytłumaczenia.

-No, słucham. O co chodzi ? I radzę by były to jakieś dobre wytłumaczenia, bo inaczej będę musiała po... - przerwałem jej.

-Sam. Przepraszam. - szepnąłem.

-Za co ty mnie przepraszasz ? Za to, że się o ciebie martwiłam, że myślałam, że ci się coś stało ? Za to ?! Lepiej się wytłumacz, bo przez błahe powody nie zamierzam tego tolerować.

-Moja matka zmarła. - powiedziałem szybko, jednak ona to usłyszała i zrozumiała. - Przepraszam. Chciałem napisać, zadzwonić, ale ..  - tym razem to ona mi przerwała.

-Nie, to ja przepraszam. - przytuliła mnie do siebie. - Nie powinnam była tak na ciebie naskoczyć. Pewnie jest ci z tym źle. Przepraszam, że nie było mnie przy tobie, gdy tego potrzebowałeś.. Dalej mnie potrzebujesz. Przepraszam. Wiedz, że jestem na każde twoje zawołanie, że możesz na mnie liczyć, bo jesteś dla mnie ważny .. Nawet, jeżeli tylko udajemy, to jesteś moim przyjacielem.

-Dziękuję, że mnie zrozumiałaś.. I mam do ciebie takie pytanie..

-Tak ?

-Pójdziesz ze mną na pogrzeb.

-Ależ oczywiście. Ryan, nawet nie musiałeś się o to pytać, przecież wiesz jaka będzie moja odpowiedź.

-Dziękuję.. A i jeszcze jedno..Pójdziesz ze mną na zakupy ? - spytałem.

-Jeszcze się pytasz ? Kocham chodzić na zakupy ! - krzyknęła, na co ja się zaśmiałem. Chwyciłem ją za rękę i już za chwilę weszliśmy do centrum handlowego.
                   Wyszliśmy z centrum obładowani torbami. Trochę poszaleliśmy, ale raz się żyje.. No właśnie. Chociaż przez te kilka godzin nie myślałem o tym wszystkim, a to tylko dzięki Sam. Myślę, że jakbym nie był zajęty innymi dziewczynami , to bym był w stanie ją pokochać. Tak, ja Ryan Winner, przyznaję się przed samym sobą, że bym mógł pokochać tą śliczną blondynkę.

-Dziękuję ci ślicznotko za miło spędzony czas. - powiedziałem, uśmiechając się lekko. Ona też się uśmiechała.

-Ja tobie też. - szepnęła. Pochyliłem się nad nią i pocałowałem w usta. Tak delikatnie, inaczej..

-Do zobaczenia.

-Tak, do zobaczenia. - powiedziała i pocałowała mnie w policzek, a  następnie weszła do swojego domu.
                   Każdy dzień zmienia nas , czasem w lepszych czasem w gorszych ludzi, ale zmienia. Popełniamy błędy, których później nie umiemy naprawić, ale  z czasem, jeżeli będziemy tego bardzo chcieli, to wyjdziemy na prostą. A my wierzymy, że nam się uda. Może nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli by było, ale nigdy nie mówmy, że jest gorzej , niż mogłoby być..  Bo to nie prawda. Zawsze może być jeszcze gorzej. Bo gdy cały świat nam się zawala to myślimy, że gorzej być już nie może. Gówno prawda. Nie wolno chwalić dnia przez zachodem słońca, bo wszystko runie tak szybko, jak twoje mury, które dopiero co wybudowałeś.
                   Nie wiedziałem czy mam pukać czy też nie, dlatego zapukałem delikatnie i wszedłem. Ściągnąłem buty i kurtkę, po czym poszedłem na górę zanieść torby z nowymi rzeczami. Tak, tymi najpotrzebniejszymi - za moją osobistą kasę, którą sam zarobiłem. Położyłem się i zamknąłem oczy, ale nie dane było mi leżeć w spokoju, bo już po chwili usłyszałem pukanie i jak ktoś wchodzi do pokoju. Po perfumach jakie rozniosły się po pokoju rozpoznałem Scotta. Otworzyłem oczy i usiadłem po turecku.
-Cześć stary. Jak tam, dobrze się czujesz ? - zapytał i usiadł na fotelu.
-A jak myślisz ?
-Że nie jest już tak źle, skoro tak się już odzywasz ?
-Tym razem się mylisz.
-To mi powiedz.
-Scott. Słuchaj.. Ja na prawdę przepraszam cię za tam tą akcję w szpitalu i za to, że cię ignorowałem w szkole, ale po prostu .. Zresztą wiesz jaki byłem, jaki jestem.. Wiem, mogłem postąpić inaczej, ale duma mi nie pozwalała.. No wiesz przecież.. A teraz, gdy potrzebuję twojej pomocy, ty po prostu tu jesteś i siedzisz przede mną, pytając się o moje samopoczucie. Odpowiem ci, jest hujowo. Czuję się potwornie, ale staram się to ukryć.. Zresztą i tak już sobie narobiłem siary przed Virginią, dlatego staram się na nowo odbudować to, co kiedyś zbudowałem. Nie chcę by ktokolwiek zobaczył mnie jeszcze raz w takim stanie jak wy. Nie chcę okazać słabości, bo wtedy jeszcze bardziej się zapadam.. Wiem, że chcecie mi pomóc, ale ja nie chcę, byście to dla mnie robili. Nie rozumiecie tego, że ja się z tym źle czuję? Myślicie, że to tak łatwo oderwać się od tego wszystkiego ? Nie, wcale nie jest łatwo. Jest cholernie trudno. Nawet nie wiesz jak teraz się czuję, gdy wychodzę na dwór. Mam wrażenie, że on jest wszędzie, że mnie śledzi, że wie gdzie ja jestem. Możliwe, że tak jest. Dzisiaj była chwila spokoju, ale kiedyś nadejdzie ten moment, gdy on będzie nie tylko mi, ale także i wam chciał coś zrobić , za to, że mi pomagaliście. Nie boję się o siebie, bo kij ze mną, ale wam jakby się coś stało, to bym sobie tego nigdy nie wybaczył. Rozumiesz ? - kiwnął głową. - Dlatego ja nie chcę od was tej pomocy, nawet, jeżeli jej potrzebuję. Dajcie mi odejść. Obiecuję, że będę z tobą się kontaktował, ale ja muszę odejść. Dla waszego dobra. Odejdę w odpowiednim momencie, tylko jak już do tego dojdzie, to mnie nie zatrzymuj.. I proszę cię, nie mów Virginii ani Ninie o tm, dopóki stąd nie wyjadę. Proszę, ten ostatni jeden raz. Jak prawdziwego przyjaciela, bo ty nim jesteś. To jak, zrobisz to dla mnie ? - zapytałem?
-Dobra.. - odpowiedział po chwili. - A teraz chodź na dół, bo zaraz ojciec Virginii podaje kolacje.. No i możesz się już dzisiaj do mnie przenieść.
-Dzięki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz