Nadszedł ten dzień - środa. Na samą myśl o tym co mnie czeka robiło mi
się niedobrze. Nie, nie byłem słaby, ale też to przeżyłem i żałuję, że
nie mogłem nic zrobić. Nie, mogłem - zejść szybciej na dół, ale tego
nie zrobiłem, bo oczywiście uznałem, że nie muszę się wtrącać, skoro i
tak oni mieli mnie w dupie. Ale nie żałuję tylko tego... Jest wiele
rzeczy, które żałuję, że zrobiłem, ale najbardziej to to, że wtedy z nią
nie porozmawiałem, gdy chciała. To była ostatnia taka chwila i już
więcej się nie powtórzy. Już nie usłyszę jej głosu, nawet, jeżeli nie
przemawiał on do mnie. Już nigdy nie będzie jej przy mnie, chociaż nigdy
właściwie jej nie było.
Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy gdzie miałem włożone swoje
ciuchy. Mimo wszystko, że to się wydarzyło, to byłem szczęśliwy, a to
tylko dlatego, że mam takiego przyjaciela jak Scott. Był jedną z osób,
które zawsze przy mnie były, nawet jak popełniałem największe błędy.
Wyciągnąłem czarną koszulę, marynarkę oraz spodnie, które wisiały na
wieszakach.
Wyszedłem z łazienki odświeżony i ubrany. Byłem już gotowy na starcie z
rzeczywistością. Jedynie czego się obawiałem , to tego, że nie dam rady
później odejść, a zrobić to muszę. Dla ich i mojego dobra.
Westchnąłem, gdy zobaczyłem na stole wiązankę na pogrzeb, którą
zabierali rodzice Scotta. Nie chciałem tego oglądać, więc udałem się do
kuchni, gdzie już przebywał mój najlepszy przyjaciel. Usiadłem
naprzeciwko niego.
-W tosterze są grzanki.
-Nie jestem głodny.
-Ale...
-Scott, nie jestem głodny.
-No dobra, jak chcesz, ale jak moja mama dowie się, że nic nie zjadłeś to...
-Nie dowie się.
-Ale...
-Oj, daj spokój.
W
końcu wybiła godzina trzynasta. Nie patrząc się na nikogo, wziąłem swoją
wiązankę, znicze i wyszedłem z domu Mansona. Usiadłem na schodach i
czekałem, aż rodzina Scotta i on sam, wyjdą.
Wsiedliśmy do samochodu. Uśmiechnąłem się lekko do pani Manson, która
patrzyła się na mnie ze współczuciem. Wiedziałem, że się martwi. Znała
mnie odkąd zacząłem się kolegować z jej synem, ale najpotrzebniejszych
rzeczy to o mnie i tak nie wiedziała, bo tak było lepiej.
Weszliśmy do kapliczki, gdzie miał odbyć się pogrzeb. Spojrzałem na
trumnę, ale nie potrzedłem do niej. Bałem się zobaczyć tego co zrobił
mój ojciec. Już wystarczyło mi to, że co nocy śnił mi się ten sam
koszmar.
Podeszła do mnie Sam i mocno przytuliła. Byłem jej za to wdzięczny, że
tu przyszła, choć przyjść nie musiała. Ale liczyło się to, że tu jest i
że mnie wspiera.
Nie chciałem tego pokazać, ale zrobiło mi się przykro. Gdzieś w oddali
usłyszałem płacz kobiety. Przyszykowałem się, gdy zobaczyłem, że do
kaplicy wszedł ksiądz. Czas zacząć.
I
wtedy ujrzałem ją. Stała obok Niny i swojego taty. Nie wiedziałem, że on
też tu będzie, ale to nie było ważne, liczyło się to, że oni
przyjechali i tu byli. Dla mnie.
Uśmiechnąłem się do nich smutno. Wiedziałem, że im też nie jest łatwo,
że ich to przygniata i dlatego musiałem to zrobić.
Every time I think about it I run away.
Can you help me to the place ?
Nie potrzedłem, nawet na chwilkę. A teraz patrzyłem, jak to wszystko znika za warstwami piachu.
Łza
zakręciła mi się w oku, ale nie wydostała się na zewnątrz. Nie tym
razem, a następnym, jednak szybko ją starłem. Nie chciałem by widzieli,
że wciąż to przeżywam. Nie chciałem by się o mnie martwili.
-Ryan, chodź. - usłyszałem głos Sam.
-Nie chcę jeszcze iść.
-Ale... - wstałem z ziemi i potrzedłem do dziewczyny.
-Kochanie, idź już do domu. - szepnąłem i pocałowałem ją w usta.
-A co z tobą ? Zobaczymy się jeszcze ? - mówiła rozpaczliwym głosem.
-Będziemy się widywać, Sam. Obiecuję, ale idź już, chcę zostać sam.
-Będę tęsknić.
-Ja też, kochanie. Ja też. - szepnąłem i ją przytuliłem.
-Dozobaczenia, Ryan. - powiedziała.
-Bądź grzeczna.
-A jeśli powiem, że nie będę, to zostaniesz ?
-Nie ma takiej opcji.
-A już miałam nadzieję ...
-Dasz radę.
-Tu nie chodzi o mnie, a o ciebie.
-Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Zawsze dawałem.
-To mnie nie przekonowuje.
-Idź już, proszę. - przytuliłem ją jeszcze raz. 0 Kocham cię. - wyznałem, sam dziwiąc się, że to powiedziałem.
-Co ? Ryan ? Ale ? Jak ?
-Idź.
-Ja ciebie też. - powiedziałą i ostatni raz mnie pocałowała, po czym odeszła.
Pożegnałem się z nią. Zapaliłem ostatni znicz, jaki ze sobą wziąłem i
ruszyłem do samochodu, gdzie czekała już rodzina Scotta.
***
Siedziałem w pokoju,
wpatrując się w obraz wiszący na ścianie. Odkąd wróciliśmy z pogrzebu,
wszedłem tu i póki co nie zamierzałem się nigdzie stąd ruszać. Nie
chciałem. Potrzebowałem chwili wytchnienia, chwili zapomnienia, chwili
spokoju. Chciałem być sam, ale najwidoczniej ktoś tego nie rozumiał, bo
zapukał do drzwi, a potem bez pytania wszedł do pokoju. Nie spojrzałem
na osobnika, który zakłócał mój spokój. Wystarczyła krótka chwila i już
wiedziałem kim była ta osoba.
-Ryan...
-Co tu robisz ?
-Ja... Musisz ze mną porozmawiać.
-O czym?
-O tobie i twoim zachowaniu.
-To w takim razie możesz uznać ten temat za skończony.
-Ryan, proszę ..
-Nie, Virginia.
-Tylko chcę ...
-To nie ważne.
-Daj sobie pomóc.
-Nie chcę pomocy, nie oczekuję jej i nie potrzebuję.
-Mylisz się.
-Proszę cię, daj sobie spokój, dopóki ...
-Co dopóki ?
-Nie ważne.
-Ryan.
-Virginia, idź stąd ! Chcę zostać sam ! - krzyknąłem. - Czy to takie trudne do zrozumienia ? - dodałem już szeptem.
-Przepraszam.
-Idź już, proszę.
Wiem,
że nie zachowałem się zbyt ładnie, ale musiałem ją jakoś wygonić.
Musiałem, bo niezniósłbym tego, że ona tu jest i patrzy na mnie, wtedy
gdy ja cierpię. Nie chciałbym przez przypadek się przed nią wygadać i
opowiedzieć o swoich planach, które zamierzam zrealizować, bo to nie
skończyłoby się dobrze. Wiem, że tak jest lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz