czwartek, 3 stycznia 2013

Rozdział 49


     Do domu zawitałam bardzo późno. Nie dość, że impreza trochę się przeciągnęłam, to jeszcze musiałam zostać z Ryanem, dopóki nie zaśnie. Na szczęście nie musiałam iść na piechotę, choć nic w tym dziwnego, w domu Mansonów nie chcieli nawet o tym słyszeć. Chłopcy, Nina i nawet ja, byliśmy pod wpływem alkoholu. Niektórzy w małych ilościach, ale Pan Manson lubi dmuchać na zimne, dlatego tez kazał mi i Ninie wpakować się do jego samochodu, po czym nas obie zawiózł. Normalnie pewnie pojechałabym do niej, ale wolałam odwiedzić tatę. Próbowałam nawet przekonać Ryana, żebyśmy zostali u mnie. Bo i po co pchać się do domu Scotta, skoro w moim domu są wolne pokoje? Ale rozmawiaj z tym uparciuchem.
     Westchnęłam. Nie mogłam zasnąć. W głowie miałam mętlik. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole. Obracałam w rękach gorący kubek, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana. Nic nie rozumiałam z jego zachowania. Jakie odejście, zniknięcie.. ? Czyżby chciał mnie zostawić? Już? Przecież ledwo się zaangażował, na litość Boską! Potarłam skroń. Nie rozumiem tego chłopaka. Gdy wszystko zaczyna się układać on robi coś takiego. Niepojęte. Po co? Czyżby go to przytłaczało? Za bardzo naciskam? Przecież poprosiłam tylko o kilka słów. Kilka słów dających mi zabezpieczenie. Zachowania w ogóle nie zmieniliśmy, więc o co chodziło? A może to David. Wtedy, w nocy, gdy przyznałam, że to David, rozmawialiśmy chwilę. Zirytował się. Zapytał, czemu w ogóle odbieram od niego telefony. Powiedział, że powinnam mieć tego dupka zablokowanego, bo już wystarczająco mnie skrzywdził. Nie umiałam i nie chciałam. Ja również go skrzywdziłam. A to co powiedziałam Davidowi zdenerwowało go bardziej. Nie rozumiał jak mogłam powiedzieć, że porozmawiamy o tym kiedy indziej. A tym bardziej sie wściekł jak usłyszał, co Levington mi powiedział. Zacisnął tylko szczękę i rzucając Dobranoc odwrócił się do mnie plecami. Szturchałam go i prosiłam, żeby się nie wygłupiał. Nie działało, więc poszłam spać. Rano wszystko było normalne. Jakby nic się nie zdarzyło, ale nie usłyszałam od niego nic na temat tego zdarzenia. Żadnego słowa wyjaśnienia, żadnego przepraszam.. Nic, kompletnie nic.
- Virginia? - spytał, tak dobrze mi znany, zaspany głos. Odwróciłam się w stronę ojca. Miałam wrażenie, że lata minęły odkąd ostatni raz go widziałam. Tak mocno za nim tęskniłam. - Co ty tu robisz? Myślałem, że miałaś być u Niny na noc.
- Wyganiasz mnie? - spytałam rozbawiona.
- Nawet tak nie żartuj. - powiedział, podchodząc do mnie. Szybko wstałam i wtuliłam się w niego. Boże jak ja za nim tęskniłam.
- Myślałem, że nie chcesz spędzać czasu z nudnym staruszkiem, że tylko mnie odwiedzisz na chwilę..
- To ty nawet tak nie żartuj. - powiedziałam, mocniej do niego przylegając. - Tęskniłam tatku.
- Ja też dziecko. - odparł, głaszcząc mnie po głowie. - I bardzo sie martwiłem.
- Niepotrzebnie. - rzuciłam, odklejając się od niego. Tato usiadł, a ja zrobiłam mu szybko kawę. Uśmiechnęłam sie pod nosem. Jak za dawnych dobrych lat, gdy mama jeszcze z nami była. - Ze mną wszystko w porządku. Ryan się mną opiekuje i Pauline także.
- Wiem, kochanie, wiem. Sam go poprosiłem, by cie dobrze pilnował. - odpowiedział, uśmiechając się do mnie, po czym wziął łyka gorącego napoju. - Dzwoniłem także do jego przyjaciółki. - powiedział po chwili, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. - Nie miej mi tego za złe. Chciałem mieć pewność, że twoja obecność tam to żaden problem, a poza tym.. poprosiłem Pauline, by dobrze się tobą zajęła. Sympatyczna kobieta, wiesz? - powiedział, a ja skinęłam głową. - I nawet głos ma taki miły. - dodał po chwili. Tak, to prawda. Przekonałam się, że Pani Barrow jest naprawdę cudowna osobą. Była miła, opiekuńcza, pomocna.. i taka wesoła do tego wszystkiego. Spojrzałam na tatę.
- Tato.. - zagadnęłam. - Myślałeś może, ale oczywiście nie teraz tylko w jakiejś przyszłości, że znowu się ożenisz? - spytałam. Było to dla mnie trudne, tak samo jak i dla niego, ale chciałam jego szczęścia. Chciałam by wiedział, że nie będę miała nic przeciwko kobiecie w jego życiu. Tym bardziej, że ja mieszkam teraz w Tucson. Może nie teraz, ale za jakiś czas. Ale tylko z miłą, kochającą kobietą. Taką, która da mu ciepło i oparcie. Tego potrzebował. Ojciec zawiesiła swoje spojrzenie na kubku. Wiedziałam, że jest mu ciężko o tym mówić.
- Nie kochanie, nie myślałem o tym. Chyba nie jestem gotowy. - wydusił w końcu.
- Nie mówię, że masz się żenić teraz. - powiedziałam, łapiąc jego dłoń. - Chcę tylko, żebyś wiedział, że jeśli tego zapragniesz. Jeśli da ci to szczęście, to nie będę miała nic przeciwko. - zapewniłam. - Pod warunkiem, że będzie to miła kobieta. - dodałam, uśmiechając się delikatnie do staruszka. - Bo kimże jestem, żeby powstrzymywać cię od bycia szczęśliwym?
- Dziękuje kochanie. - odpowiedział, uśmiechając ise do mnie delikatnie. - Obiecuję ci, że nie podejmę żadnej pochopnej decyzji bez ciebie. - dodał po chwili. Upiłam łyk kawy. Była letnia. Skrzywiłam się lekko. - A jak sprawy związane z .. mamą Ryana? - zagadnął po chwili. Zamarłam. Ojciec nic nie wiedział o tym, kto jest zabójcą mamy Ryana. - Czy jest coś co mogę zrobić? - zapytał. Na raz przypomnieli mi sie wpływowi przyjaciele ojca. Nie powinnam mu mówić, ale.. to mogłaby być jedyna szansa. Biłam się w myślach sama ze sobą. Co miałam zrobić? Słusznie postąpić, ale zranić tym Ryana? Czy może poczekać i zapytać o jego zgodę? W końcu nie powinnam tego rozpowiadać na prawo i lewo.
- Tato.. - zaczęłam. - Bo widzisz.. nie mogę ci teraz wszystkiego wyjaśnić, bo.. no cóż, Ryan mógłby sobie nie życzyć. - powiedziałam, a on kiwnął głową ze zrozumieniem. - Ale ten.. człowiek załatwił sobie najlepszego prawnika. Nie wiem jak, ale załatwił, a Ryan.. Cóż, nie ma pieniędzy na prawnika, a zwykły z urzędu nie da rady wygrać tej sprawy. - ciągnęłam, a on patrzył na mnie uważnie i słuchał. - Dlatego też.. chciałam cię zapytać, czy nie mógłbyś przemyśleć zadzwonienia do któregoś z kolegów. W końcu wiszą ci przysługi, a ani ja, ani ty nie pakujemy się w kłopoty, a jemu bardzo by pomogli. Oczywiście najpierw muszę pogadać z tym uparciuchem..
- Jeśli Ryan tego zechce, to podzwonię po znajomych, ale musicie najpierw mi powiedzieć całą prawdę. - powiedział, patrząc na mnie znacząco. Posłałam mu błagalne spojrzenie. - Dobrze. Rozumiem, że nie możesz, przez niego. Ryan musi chcieć mi powiedzieć, bo inaczej nic nie wskóram.
- Dzięki tatku. - powiedziałam, ściskając staruszka. - Przekonam go, zobaczysz.

     Obudziłam się w południe. Sama nie pamiętam jak znalazłam sie w łóżku, ale to pewnie zasługa taty. Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Ciekawe jak się ma Ryan. Wstałam powoli i przecierając zmęczone oczy, skierowałam się do łazienki. Uśmiech pojawił sie na mojej twarzy. Przejechałam dłonią po umywalce. Dobrze jest tu być. Spojrzałam na mój ukochany prysznic. Nie, dziś mam ochotę na coś większego. Złapałam za różowy, puchaty ręcznik i wyszłam na korytarz. Stanęłam przy łazience, która należała do ojca, a także była przeznaczona dla gości. Weszłam do środka. Rzadko tu przychodziła. Podeszłam do dużej wanny i nalałam do niej gorącej wody. Na półce znalazłam płyn do kąpieli o zapachu lawendy. Tato zawsze trzymał tu coś w bardziej kobiecym zapachu. Zrobiłam dużo piany i szybko, zrzuciwszy z siebie ubrania, weszłam do środka. Oparłam kark na krawędzi wanny i zamknęłam oczy, delektując się tą chwilą. Każda część mojego ciała rozluźniła się, każdy mięsień puścił, dając mi ukojenie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka jestem spięta. Zapewne było to spowodowane tymi wszystkim zmianami. Po piętnastu minutach, wyszłam z wody, która powoli zaczynała robić się letnia. Wytarłam się dokładnie w puchowy ręcznik i wróciłam do swojego pokoju. Szybko ubrałam się w szare spodnie dresowe i czarną bokserkę. Nie wiedzieć czemu, ostatnimi czasy lubiłam ten kolor. Nina ciągle powtarza, że czarny wyszczupla, chociaż jak twierdzi u mnie to i tak nic nie zmienia, a dodatkowo wyglądam seksownie. Jasne.. Zeszłam na dół do kuchni. Wyspałam do miski płatki czekoladowe i zalałam je mlekiem. Usiadłam przy stole i rozejrzałam się po, tak dobrze mi znanej, kuchni. Smutno mi było, że musimy dzisiaj wyjechać, ale nie mogę zmienić zdania i zostać. Nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Zdziwiona zauważyłam urządzenie na kuchennym blacie. Pewnie musiałam je tu zostawić w nocy. Złapałam komórkę i przyłożyłam do ucha.
- Tak? - spytałam, nie patrząc nawet kto dzwoni.
- W końcu! - usłyszałam po drugiej stronie. - Dzwonię już chyba piąty raz!
- Coś się stało? - spytałam zaniepokojona. - Ryan, wszystko w porządku?
- Nie, nie jest w porządku. - odpowiedział, po czym westchnął. - Nastraszyłaś mnie. Myślałem, że zostajesz ze mną u Scotta, a gdy się obudziłem, ciebie nie było.
- Pojechałam do domu. Myślałam, że to było oczywiste. - odparłam, zdziwiona całym tym zamieszaniem.
- No widzisz, nie było. Scott spał i nawet nie wiedział, że wyszłaś. Myśleliśmy, że pojechałaś z Niną, więc Manson tam zadzwonił. Jej mama powiedziała, że cie nie ma. Zacząłem dzwonić do ciebie, ale nie obierałaś, wiec myślałem, ze zwariuje. - zakończył. Zaśmiałam się do słuchawki. Był taki zabawny w tej swojej trosce. - Tak cie to śmieszy?
- Nie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale to zabawne, prawda?
- Co?
- Jak szybko przychodzi ci zamartwianie się. - odparłam, opierając się o szafkę. - Jak szybko przychodzi ci wpadanie w panikę, gdy znikam ci z oczu.. To takie do ciebie niepodobne.
- Masz rację. - przyznał i znowu westchnął. - Nie rób tak więcej.
- Dobrze. Widzimy się później? - spytałam, tak dla pewności.
- Jasne.
- Do zobaczenia. - pożegnałam sie i rozłączyłam. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Faktycznie miałam pięć nieodebranych połączeń od mojego chłopaka. Przegryzłam wargę, uśmiechając się. Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo sie o mnie martwi. Nagle przypomniałam sobie o tym, ze muszę z nim porozmawiać, by powiedział prawdę mojemu ojcu. Wiedziałam, że będzie to trudne, ale muszę spróbować. Nie mam innego wyjścia.

     Siedziałam na kanapie, bawiąc się dłońmi. Obiad robił się w kuchni, a ja czekałam na Ryana by z nim porozmawiać przed kolacją z moim ojcem. Musiałam go przekonać do szczerej rozmowy. To mogła być nasza jedyna szansa na wygranie rozprawy przeciwko tacie Ryana. Ostatnia szansa bruneta. Gdy usłyszałam dzwonek, szybko zerwałam sie z kanapy i pognałam do przedpokoju. W momencie gdy otworzyłam drzwi, Ryan naparł na mnie całym swoim ciałem i wpił się w moje usta. Uśmiechnęłam się, oddając pocałunek. Wycofałam się w głąb pokoju, a on zamknął ręką drzwi.

- Dzień dobry. - powiedziałam rozbawiona i mocno zawstydzona, gdy tylko się od niego oderwałam.

- Dzień dobry. - odpowiedział, opierając czoło na moim. - Naprawdę się o ciebie martwiłem dzisiaj rano. - dodał, a ja wywróciłam oczami.

- Przestań już. Musimy pogadać. - rzuciłam i pociągnęłam go do salonu.

- Co się stało? - zapytał od razu. Spojrzałam na niego niepewnie. - Virginia mów.

- Widzisz.. - zaczęłam, przegryzając dolną wargę. - Chodzi o tą całą rozprawę i prawnika twojego.. ojca. - powiedziałam, a on zmarszczył brwi. - Bo ty potrzebujesz kogoś lepszego i..

- Nie stać mnie na prawnika, a tym bardziej nie na takiego, który wygra ta sprawę. - przerwał mi.

- Nie, nie, nie. Nie o to chodzi. - ciągnęłam i ujęłam jego twarz w dłonie. - Ja.. bo.. - wzięłam głęboki wdech. - Mój ojciec ma dobre znajomości. Zna wielu prawników, a niektórzy wiszą mu przysługę i on..

- Nie. - odpowiedział stanowczo. - Nie będę w to mieszał twojej rodziny, ani waszych przyjaciół.

- Ale.. - zaczęłam. Bezskutecznie.

- Nie zgadzam się. - powtórzył. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale mi na to nie pozwolił. - Virginia nie. Nie rozumiesz co do ciebie mówię? Nie chcę wpakować was w kłopoty, albo gorzej. - powiedział wstając. - Nie pozwolę by twój ojciec znalazł się w niebezpie..

- Niebezpieczeństwie? - spytałam, podnosząc się. Miałam dość jego odrzucania mojej pomocy. Zachowywał się jak zadumany smarkacz! - Już jesteśmy w niebezpieczeństwie. Już wciągnąłeś w to moją rodzinę, do cholery! Jesteś ze mną, nie pamiętasz? Gorzej już mnie w to nie wciągniesz! Ale do cholery, mógłbyś chociaż raz nie udawać, że sam sobie ze wszystkim poradzisz, bo tak nie jest! Nie jesteś wszechmogący! Nie udawaj takiego odważnego, bo i tak wiem, że się boisz. I nie wmawiaj mi, że tylko o nas, o bliskich.. o siebie także.

- Virginia.. - zaczął, błagalnym głosem.

- Co Virginia?! Przestań? Odpuść? Nie umiem! Już nie umiem, rozumiesz?! Więc jeśli chcesz, naprawdę chcesz, żeby nie stała nam sie krzywda, żeby twoi przyjaciele, ja.. żebyśmy wszyscy byli bezpieczni to przyjmij pomoc! Przestań grac nieustraszonego i przyznaj, że jej potrzebujesz! Raz możesz się bać! - wykrzyczałam, a on patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem. Ale wysłuchał mnie. Widziałam to w jego oczach. Analizował każde słowo, które przed chwilą wypowiedziałam. - Jezu.. - mruknęłam, odwracając się od niego. Przetarłam dłońmi twarz i wzięłam głęboki wdech. Ciężko jest, szczególnie komuś z moim zaawansowanym stopniem nieśmiałości tak się postawić i rozgniewać. Raczej nie jestem osobą, którą można wywrócić z równowagi, ale brunet stojący za moimi plecami opanował tą sztukę do perfekcji. Po chwili stał już za mną. Objął delikatnie moje ramiona, delikatnie je głaszcząc. Chciał mi pomóc się uspokoić.

- Co mam zrobić? - szepnął.

- Powiedz mu prawdę, a on zajmie się resztą. - odpowiedziałam, równie cicho.

- P-prawdę? - za jąkał się.

- Tak, prawdę. - odwróciłam się w jego stronę. - Powiedz jak było naprawdę. Zrozumie i ci pomoże. Nam wszystkim. - zapewniłam i pogłaskałam go po policzku.

- Dobrze. - odparł po chwili. - Zrobię jak każesz.

- Dziękuje. - rzuciłam i wtuliłam się jego ramiona. Ręce mi się trzęsły od mojego wybuchu. Nigdy taka nie byłam. Pierwszy raz ktoś zdenerwował mnie tak bardzo.
     Z tatą, nie licząc trudności jakie miał Ryan opowiadając całą historię śmierci swojej matki, poszło łatwo. Tak jak sądziłam - zrozumiał. Przeanalizował słowa Ryana i powiedział, że się wszystkim zajmie. Nie chciał nas więcej mieszać w tą sprawę. Twierdził, że dorośli powinni sie tym zająć i bardzo współczuł Ryanowi, że był świadkiem czegoś takiego. Bardzo mnie ucieszyło, że tata tak chętnie wziął się za pomoc chłopakowi. Zapewnił, że jutro wykona parę telefonów i sprowadzi tu najlepszego prawnika jakiego zna. A jeśli sytuacja będzie tego wymagała, to nawet kilku. Kochałam go za to. Za tą chęć niesienia pomocy, współczucie.. Myślę, że to po nim odziedziczyłam te cechy. Po nim i poniekąd po mamie. Westchnęłam. Wracaliśmy już do Tucson. Byliśmy naprawdę blisko. Byłam zmęczona całym tym weekendem. Tyle się tam zdarzyło. Musiałam przyznać, że Casa Grande było magiczne. A ja nie wierzyłam ojcu, gdy mi to mówił przed przeprowadzką. Nie wiem, jak mogłam być taka głupia. Nagle zadzwonił mój telefon. Podniosłam aparat i spojrzałam na wyświetlacz.

- Kto to? - zapytał brunet, wpatrując się na drogę przed nami.

- David. - odpowiedziałam, marszcząc brwi. Nim się spostrzegłam Ryan wyrwał mi telefon z dłoni i odebrał. - Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam. Gdybyśmy nie byli w samochodzie, a on nie prowadził, to próbowałabym mu go wyrwać, ale wolałam nie ryzykować wypadkiem.

- Nie rozumiesz człowieku, że Virginia nie chce cie znać? A do tego jest zajęta? Tak, ma chłopaka i nie zmienią tego twoje żałosne telefony, więc sobie odpuść palancie. - powiedział do telefonu. Przyglądałam mu się i próbowałam usłyszeć co mówi David, ale mi się nie udało. Wszystko przez warkot silnika. - Boże, człowieku, weź się lecz. Nie, ona do ciebie nie wróci! Wyjechała ze mną i ze mną zostanie, jasne? - warknął do słuchawki. - Do jasnej cholery, gdybym czegoś do niej nie czuł, to bym z nią nie był! - zirytował się. - Nie twój interes. Nie dzwoń nigdy więcej, bo pożałujesz. Żegnam. - warknął i się rozłączył, po czym rzucił mi telefon na kolana. Odwróciłam się od niego obrażona. - Co, teraz się nie będziesz do mnie odzywać? - spytał.

- A żebyś wiedział. - burknęłam, wpatrując się w widoki za oknem.

- Może cię zawieść z powrotem do Casa Grande? - warknął. Spojrzałam na niego zdziwiona. Minęło naprawdę wiele czasu od kiedy ostatni raz odezwał się do mnie tym tonem.

- Jaki jest twój problem? - spytałam z pretensją.

- Moim problemem jest to, że ten dupek dzwoni, a ty nic. Jeszcze się obrażasz, bo na niego naskoczyłem! Zastanów się z kim chcesz być. - zdenerwował się.

- Mógłbyś się z łaski swojej uspokoić? - nie odpowiedział, jedynie gwałtownie skręcił w uliczkę. Od domu dzieliło nas kilka przecznic. - Gdybym nie chciała z tobą być, to bym nie wracała do Tucson.

- No nie wiem, po tobie nigdy nic nie wiadomo. - odparł. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Jak on mógł to powiedzieć?

- Zatrzymaj się. - zażądałam. Chłopak spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Zatrzymaj się. - powtórzyłam, ale nie wykonał mojego polecenia. - Chcę wysiąść.

- I co zrobisz? - prychnął. - Wrócisz na piechotę do Casa Grande? Wątpię. Na autobus nie masz kasy, na taksówkę też nie.

- Kto powiedział, że chce wrócić? Chcę wysiąść i tyle. Wrócę do domu na piechotę. - odpowiedziałam. Zaśmiał się szyderczo. Nienawidziłam gdy to robił.

- Nie mam zamiaru się zatrzymywać.

- Ale ja chcę wysiąść do cholery! - krzyknęłam. Spojrzał na mnie zaskoczony. - Wypuść mnie, albo wyskoczę! Albo zacznę krzyczeć! A uwierz mi, wydrzeć to ja się umiem jak jest taka potrzeba.

- Dobra, wysiadaj. - powiedział, gwałtownie się zatrzymując. Złapałam moją torbę i wysiadłam z samochodu. Objęłam ramiona rękoma i zaczęłam powoli iść w stronę domu. Chłopak jeszcze dobrą minutę stał w miejscu, a po chwili ruszył. Zwolnił, dotrzymując mi kroku. - Wsiadaj i się nie wygłupiaj. Jest późno i..

- I co? - warknęłam. - Martwisz się o mnie? A może myślisz, że nie wrócę do domu? - spytałam, idąc dalej. - Dobrze wiedzieć, że aż tak mi nie ufasz. - prychnęłam. Chłopak zacisnął szczękę. Wiedziałam, że doprowadzam go do białej gorączki, ale wcale mnie to nie obchodziło. Nie podobało mi się, że tak mi nie ufa i nie wierzy. Komu jak komu, ale mi ufać można i on dobrze o tym wiedział. - Co tu jeszcze robisz? - zapytałam. - Wynoś się!

- A proszę bardzo! - wściekł się i odjechał. Prychnęłam pod nosem. W ogóle się tym nie przejęłam. Do domu Pauline było blisko. Niecałe dziesięć minut drogi i będę na miejscu. Nie potrzebuję wysłuchiwać jego fochów i aluzji o tym, że wolę Davida. Jak można być takim idiotą? Przyjechałam tu dla niego, mieszkam w mieście z dala od ojca, przyjaciół, a on nadal we mnie wątpi. Niedorzeczne! Nie rozumiem, jak można być aż tak głupim. Skręciłam w kolejną uliczkę. Z daleka widziałam dom Pauline i samochód na podjeździe. Nie, nie wrócę jeszcze do domu. Nie będę z nim teraz rozmawiała. Rozejrzałam się na boki. Zauważyłam w ciemności sklepik na rogu. Jeśli dobrze pamiętam kawałek za tym rogiem jest park. Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w tamtą stronę. Miałam zamiar tam posiedzieć jakieś pół godziny, może więcej, wiec wyciągnęłam z torby bluzę. Zarzuciłam ją na ramiona i zapięłam się do połowy, a chwilę później siedziałam już na drewnianej ławce i przyglądałam się oświetlonej fontannie. Było koło godziny jedenastej, a nieliczne pary młodych zakochanych nadal kręciły się po tym miejscu. Prychnęłam. Zakochani, też mi coś..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz