czwartek, 3 stycznia 2013

Rozdział 50

             Wjechałem na podjazd , hamując gwałtownie.  Nawet nie wyciągając rzeczy z samochodu, zamknąłem go i wszedłem do domu, głośno trzaskając drzwiami. Nasza pierwsza kłótnia odkąd jesteśmy razem. Pff. Też mi coś.
-Ryan to wy ?! - usłyszałem i już po chwili pojawiła się przede mną staruszka. - A gdzie Virginia ? - zapytała. Wykrzywiłem usta w grymasie.
-Nie wiem. - odparłem.
-Jak to nie wiesz ?
-No po prostu nie wiem i tyle ! Pokłóciliśmy się o to ! - zacząłem krzyczeć. - O pierdolonego Davida ! Kurwa zabić tylko sukinsyna !
-Ryan , uspokój się.
-Nie ! Wkurwia mnie takie zachowanie ! Z kim ona jest ?! Ze mną czy z nim ?! No właśnie ! - wziąłem głęboki oddech. - W dupie mam to wszystko ! - i wyszedłem, trzaskając ponownie drzwiami.
-Ryan ! - zawołała za mną, wybiegając w samych kapciach.
-Zostaw mnie ! Wszyscy mnie kurwa zostawcie ! - krzyknąłem, wsiadając do samochodu. Odpaliłem silnik i z piskiem opon odjechałem.

              Jechałem, nagle skręciłem w prawo, potem w lewo, znowu prosto , aż w końcu dojechałem na miejsce. Wysiadłem z samochodu, po czym zacząłem iść. Znalazłem się na łące. Takiej jak z mojego snu.. Takiej .. Eh. Kurwa by ich wszystkich szlag trafił. Usiadłem. Wdychałem świeże powietrze, powracając w myślach do wczorajszego dnia. Było tak dobrze. Musiał. Musiał wszystko zepsuć. Zawsze tak jest. Zawsze się coś psuje  , nigdy nie może być dobrze. Było zimno, jednak nie przeszkadzało mi to. Najwyżej zamarznę na śmierć. Wszyscy będą wolni. Ona też. Będzie mogła wrócić do swojego Davidka. Pojebało. Ale kurwa sama chciała zobowiązań.  To ona chciała mieć pewność, że jestem tylko jej, więc ja też chcę ją mieć. Jednak ona tego nie rozumie. Kobiety, też mi coś. Kto w ogóle je wymyślił ? Wstałem. I ruszyłem wolnym krokiem do samochodu. Nie obchodziło mnie to, że jest późna pora, ani to , że mój telefon dzwoni od kilku minut.
             Oparłem dłonie o kierownice. Co teraz ? Wracać ? Nie. To za wcześnie. Niech się martwi. Niech odchodzi od zmysłów , mnie to nic nie obchodzi. Odpaliłem silnik. I ruszyłem w drogę powrotną. Tylko nie tam. Zamierzałem coś odwalić. Zapalić. Wciągnąć. Upić się. Wrócić. Nie odzywać się. Mieć wyjebane. A niech boli. Mnie też bolało. Teraz żałuję, że się zgodziłem na to wszystko. Chyba byłem kimś innym, robiąc to, na co nigdy bym się nie zgodził.
            Wziąłem telefon, który już mnie do szału doprowadzał i go wyłączyłem. Będę niedostępny. Niewidzialny. Taki jaki byłem zawsze. Zobaczymy co ona na to. Wcisnąłem gaz. Wyjechałem z łąki, kierując się na dwupasmówkę. Jechałem  co rusz dodając gazu. Nie zważałem na to, że jest ślisko. Liczyła się adrenalina i to co czuję w środku.
           Wpatrzony się w drogę, zauważyłem dwie sarny wybiegające na drogę. Zacząłem hamować , jednak jedna z nich nie zdążyła uciec i stuknąłem w nią. Cholera ! Zatrzymałem się kawałek dalej, zjeżdżając na pobocze. Wysiadłem z samochodu i pierwsze co zrobiłem, to podszedłem do sarny, która jak się okazało już zdechła. Niech to szlag ! Nałożyłem na siebie drugą bluzę, po czym zaciągnąłem ją na bok. Na szczęście nie było ruchu. Przeklinając pod nosem, poszedłem na przód samochodu zobaczyć jakie szkody wyrządziła. No pięknie ! Pauline mnie zajebie.  Usiadłem z powrotem za kierownicą, nie ściągając bluzy ubrudzonej krwią zwierzęcia.
           Trzasnąłem drzwiami, nie przejmując się, że kogoś obudzę. Jednak w kuchni świeciło się światło i słyszałem szepty. Zignorowałem to. Wszedłem na górę do swojego pokoju. Ściągnąłem bluzę, rzucając ją na podłogę. Potem drugą i koszulkę w inny kąt pokoju. Ubrałem byle jaki podkoszulek i chwytając koc, wyszedłem z pokoju. Minąłem na schodach Virginię, nie odzywając się żadnym słowem do niej. Ona również się nie odezwała. Prychnąłem pod nosem. I rzucając się na łóżko w pokoju gościnnym , próbowałem usnąć.
           Obudziłem się w niezbyt dobrym humorze. Ale co się dziwić ? Wczorajszy dzień zakończył się inaczej, niż powinien. A miało być tak cudownie. Ale nie. Jeden telefon wszystko zepsuł. To co tak długo budowaliśmy. A ten mur , który dopiero co zburzyliśmy, znowu stanął przed nami. Zszedłem na dół, nie przejmując się tym, że śmierdzę krwią. Wszedłem do kuchni, gdzie przy stole siedziała Slayton wraz z panią tego domu. Nie odezwałem się do nich ani jednym słowem , co staruszka skwitowała pokręceniem głowy. Nie tego się spodziewała. Nie zwracając uwagi na kobiety, wyciągnąłem jajka z lodówki i zrobiłem sobie jajecznicę. W czasie robienia posiłku ani razu nie spojrzałem na brunetkę. W końcu skoro czuła coś jeszcze do swojego byłego, który ją swoją drogą bezczelnie zdradził z moją byłą, to może do niego wracać. Nic ani nikt jej tutaj nie trzyma, chociaż na początku myślałem inaczej, ale najwyraźniej się myliłem. Wziąłem talerz z jajecznicą, po czym wyminąłem dziewczynę, która również wychodziła z pomieszczenia i ruszyłem do pokoju gościnnego, gdzie zjadłem śniadanie.
              Minęło kilka dni. W tym czasie unikałem Virginii , jak tylko było to możliwe. Przesiadywałem po godzinach w pracy, a jak byłem w domu , to tylko w pokoju gościnnym. Na noc też do niej nie wracałem. Spałem sam. Bez niej. Mieliśmy swoje ciche dni, które tylko zapowiadały burzę. Pauline tylko stała obok, wpatrując się w to, co robimy ze swoim życiem, uczuciami. Ale jak tu można mówić o uczuciach, zaufaniu, jak ona takie rzeczy robi. Wciąż miałem do niej żal, chociaż z każdym dniem coraz mniejszy.
             Był piątek. Minęło pięć dni od naszej pierwszej, tak poważnej kłótni. Dzisiaj szybciej zebrałem się do domu, nie mogąc znieść już tego wszystkiego. Męczyło mnie to. Poza tym dziwnie się czułem. Jakbym miał jakieś przeczuci. Wszedłem do domu, ale nie zauważyłem tak jak zawsze Pauline z Virgninią w salonie, tylko samą staruszkę.
-Gdzie .. ? - zacząłem, jednak kobieta wtrąciła mi się w słowo.
-Na górze.
-Dzięki. - i już odchodziłem, gdy usłyszałem jeszcze za sobą głos Pauline.
-Ryan, idź do niej. - pokręciłem przecząco głową, chociaż nogi same zaniosły mnie pod drzwi sypialni, które były uchylone. Słychać było z nich cichy szloch. Otworzyłem szerzej drzwi, po czym wtargnąłem do pokoju po cichu. To co zobaczyłem zaskoczyło mnie niezmiernie. Virgnia pochylała się nad walizką, wkładając do niej co rusz to nowe rzeczy, a z jej ust wydobywały się dźwięki , oznaczające , że płacze.
-Co ty robisz ? - zapytałem, decydując się na ujawnienie swojej osoby. Odwróciła się w moją stronę, zaskoczona, że tutaj jestem. Nie spodziewała się mnie, w końcu ostatnio nie wracałem zbyt wcześnie do domu.
-Pakuję się, nie widać ? - wychrypiała, podciągając nosem i wracając do swojej poprzedniej czynności.
-Dlaczego ? - wstała.
-Bo to nie ma sensu, nie sądzisz ? - spojrzała na mnie swoimi zapłakanymi oczami. Przełknąłem ślinę. Nie tego się spodziewałem.
-Zostawiasz mnie ? - stałem jak słup.
-Tak. - nie wierzyłem w to co mówi. - Wracam do domu.
-Dlaczego.
-Nic mnie tu nie trzyma.
-A ja ? - wzięła walizkę do ręki, podchodząc do drzwi.
-Nie rób tego. - jęknąłem.
-Żegnaj, Ryan. - szepnęła.
               Nie wierzyłem w to ci widzę. Nie chciałem tego. Nie tak to miało się potoczyć. Dzisiaj mieliśmy się pogodzić. Miałem ją przytulić. Miałem ją pocałować. Usiadłem na podłodze. W tym samym miejscu w którym mnie zostawiła. Nie byłem przyzwyczajony, że dziewczyny mnie zostawiają. Ja to zawsze robiłem. Ona była inna. Wyjątkowa. Nie chciałem doprowadzić do tego by odeszła. Nie wiem ile tu siedziałem, ale po jakimś czasie do pokoju weszła Pauline.
-A ty co tu jeszcze robisz ? - spojrzałem na nią zamglonym wzrokiem. Chciało mi się płakać.
-Zatrzymaj ją.
-Nie potrafię.
-Potrafisz.
-Wybacz, ale tym razem spasuję.
-Za 10 minut odjeżdża jej autobus. Radzę się pośpieszyć, jeżeli chcesz ją jeszcze odzyskać. - powiedziała, a następnie opuściła pomieszczenie. Nie mogłem się zdecydować, jednak wygrała ta strona, która była za tym bym ją zatrzymał. Zbiegłem ze schodów , a gdy znalazłem się w przedpokoju, cofnąłem.się do salonu , gdzie Pauline dała mi kluczyki do samochodu. Pocałowałem ją w policzek i wybiegłem na zewnątrz. Wpakowałem się szybko do samochodu i z piskiem opon odjechałem z pod domu. Nie wiem ile czasu zajęło mi dojechanie na miejsce, ale gdy tam się znalazłem, autobusu już nie było. Walnąłem dłońmi w kierownicę. Jest jeszcze szansa. Szybka myśl spowodowała, że już po chwili znalazłem się na głównej drodze do Casa Grande. Wyprzedzałem każdy samochód, gdy tylko było to możliwe. Miałem wciąż nadzieję, że ją dogonię. Po kilku minutach pędzenia jak wariat, ujrzałem autobus, w którym była moja dziewczyna. Dociskając gaz, wyprzedziłem autobus i niewiele dalej nacisnąłem hamulec, stawiając przy tym samochód w poprzek , by czasem nie mógł mnie wyprzedzić. Wyszedłem z samochodu, po czym zacząłem machać w stronę kierowcy autobusu. Trąbił na mnie, jednak w końcu musiał się zatrzymać. Gdy tylko to zrobił, podszedłem do drzwi, które się rozsunęły. Wskoczyłem do autobusu i nie zwracając uwagi na kierowcę i pasażerów, szukałem tylko jej. Znalazłem. Siedziała z tyłu, wciśnięta w niewygodne siedzenie. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
-Przepraszam.
-Co ty tu robisz ? - szepnęła, czując, że w oczach znowu zbierają jej się łzy.
-Przepraszam. - zacząłem. - Przepraszam za to, że byłem takim palantem. Przepraszam za to, że w ciebie wątpiłem. Przepraszam za to, że cię zawiodłem. Przepraszam, że cię zraniłem.Przepraszam za swoje skandaliczne zachowanie, za brak wiary w ciebie, za brak wiary w twoje uczucia. Wiążąc się ze sobą, nie obiecywaliśmy sobie nic. Co nie znaczyło, że nie mogliśmy spróbować. Pierwsza poważna kłótnia, a my już się poddajemy. Tak nie powinno być, nie uważasz ? Ale to nie znaczy, że nie możemy sobie dać drugiej szansy. Teraz tylko wystarczy odpowiedzieć sobie, czy chcemy tą drugą szansę, czy się jej podejmiemy. Nie wiem jak ty, ale ja chcę. Chcę jeszcze raz spróbować. Zobaczyć jak to będzie. Nie chcę cię stracić, Virg. Ale czy ty , Virg, mi wybaczysz i dasz drugą szansę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz